niedziela, 29 kwietnia 2012

Godfather:Odcinek 8


Wróciliśmy do domu w miarę szybko. Tym razem Bill trzymał się mnie non stop. W końcu zrozumiał. Po ciężkim dniu, a raczej nocy pokazałem mu jego pokój i oboje poszliśmy spać.
(...)
Po kilku dniach Bill zaczął się przyzwyczajać do domu i poznawać go pomieszczenie po pomieszczeniu. Ja oczywiście raz byłem w domu, to mnie znowu nie było. Dałem mu instrukcję, aby nie wychodził z domu, bo może skończyć gorzej niż ostatnio. Właśnie jednego wieczora siedzieliśmy razem w pokoju gdzie miałem pełno książek. Czytałem jedną z nich, a on siedział na krześle. 
-Tom, właśnie... Dzwoniła wczoraj tutaj mama... - Spojrzałem na niego z mordem znad książki.
-Rozmawiałeś z nią?
-T-tak... ale... - normalnie poczułem jak zawrzała we mnie krew. Podszedłem do niego i z całej siły kopnąłem krzesło, na którym siedział. Krzesło się przewróciło, a on upadł plecami na podłogę. Usiadłem zaraz na jego płaskim brzuchu i złapałem go za gardło zaciskając na nim swoją dłoń, a ten leży nawet się nie ruszając.
-Co jest? Poddajesz się bez walki? -wpatruję się w niego z mordem w oczach. Otworzył jedno oko i spojrzał nim na mnie stękając cicho.
-Przecież nie mam szans.
-Szybko dajesz za wygraną, nie zależy Ci na życiu?
-Nie żartuj.
-Nigdy bym Cię nie zabił. To sobie ubzdurałeś?
-Tak... - skurwysyn zaskoczył mnie tym tekstem. Dobrze wie, jak bardzo nienawidzę naszych starych, a teraz jeszcze ten tekst. Zaśmiałem się i zabrałem rękę z jego szyi. Ze spodni szybkim ruchem wyjąłem nóż i przyłożyłem pod jego podbródek ostrze noża. Otworzył szeroko oczy, najwyraźniej zaskoczony.
-Nie bądź taki przemądrzały. Nie po to uratowałem Ci życie. Siedź spokojnie na tyłku i grzecznie czekaj. - powiedziałem przepełnionym grozą głosem i patrzyłem zimnymi niczym lód oczami w jego tęczówki.
-Czekać? Na co? - wbiłem mocniej nóż w jego skórę, aż popłynęła strużka jasnej krwi.
-Na to, aż załatwię to co wiecznie staje nam na przeszkodzie - nie wiem czy załapał o co mi chodziło, a miałem na myśli pozbycie się staruszków. W końcu mieli się z nami nie kontaktować. Jakim cudem w ogóle znaleźli mój domowy numer? Pierdole usunąć muszę to gówno. Zabrałem nóż i palcem starłem z jego skóry krew.
-To Twoja krew. Chyba ostatnio wystarczająco jej straciłeś co? - podparłem się jedną rękę o podłogę koło jego głowy i schowałem nóż. Właśnie wstawałem, kiedy złapał mnie za nadgarstek, czym mnie całkowicie zaskoczył.
-Dlaczego tak bardzo nienawidzisz rodziców? Dobra, ojciec zrobił wiele złego, ale matka? - patrzył prosto w moje oczy pewnym siebie spojrzeniem. Wyrwałem z jego uścisku swoją rękę i wstałem szybko, chowając od razu dłonie w kieszenie w swoich luźnych spodni.
-Tom! - nic nie mówić odwróciłem się od niego i ruszyłem do wyjścia z pokoju, mając zamiar iść do siebie na górę. Zatrzymałem się jednak i spojrzałem na niego przez ramię.
-Nadal tego nie pojmujesz? Stała i patrzyła jak nas bił! Bała się, żeby to ona nie oberwała! I to coś nazywasz matką?! Proszę Cię! - uklęknął na podłodze i patrzył na mnie.
-Ale to nie ona nas biła!
-Ale pozwalała na to! Ale widzę, że po części wiesz o czym mówię - wstał i przyjął bojową postawę, co mnie po części rozbawiło.
-Tak, ale to nasza matka. To nie ona Cię wyrzuciła prawda? - nic na to nie odpowiedziałem, tylko wyszedłem z pokoju i ruszyłem w stronę schodów.
-Chcesz to zrobić z zemsty? - wybiegł przede mnie i uniemożliwił mi wejście na schody. Naprawdę zaczynał mi działać na nerwy.
-Ja albo rodzice. Wybieraj. Kochasz ich i to widać, szczególnie matkę. Mnie ona napawa odrazą - odwróciłem się i teraz ruszyłem w stronę salonu.
-Dlaczego widzisz świat tylko w czerni i bieli? Miłość lub nienawiść. Przyjaciel lub wróg....
-Miłość i nienawiść, przyjaciel i wróg. To tak, jak Ty i ja. Nigdy tego nie da się połączyć.
-Nie prawda! Nigdy Cię nie opuszczę, nigdy nie będziesz mieć we mnie wroga!
-Po prostu chrzanisz od rzeczy... - warknąłem patrząc na niego z mordem w oczach.
-To moje postanowienie. - fuknąłem tylko i zostawiając go na schodach wszedłem do salonu. Od razu usiadłem na kanapie patrząc tępo w ciemny telewizor. Nagle stanął przede mną i poczułem na swojej szyi jego ciepłą dłoń. Przełknąłem ślinę, aż poruszyła się moja grdyka. 
-Nie kłóćmy się. Chcę być z Tobą nie z rodzicami. To Ciebie mi brakowało przez tyle lat. - zabrał rękę, a ja dalej siedziałem jak wryty. Cholera, każdy mięsień w moim ciele był sztywny jak głaz.
-Tom... - wtedy drgnąłem i spojrzałem na jego twarz - nadal nie rozumiem wielu rzeczy, ale jednego jestem pewien. Przeraźliwie boję się Ciebie stracić. Wiem to aż do bólu. -siedziałem patrząc na niego w szoku i rozchylonymi ustami. - nie potrafię znieść myśli, że mógłbym Cię na nowo utracić. Możesz ze mnie szydzić lub wyśmiewać, ale mówię prawdę. - zamknąłem usta i przymrużyłem oczy patrząc na jego sylwetkę. Kim on do cholery jest?! Poszedł w końcu na górę spać, a ja zostałem na dole w tych egipskich ciemnościach, myśląc tylko jednym. Nie potrafiłem uniknąć jego ataku. Położyłem dłoń w miejscu gdzie mnie dotknął, a w drugiej trzymając whisky przysunąłem butelkę do ust i wypiłem prawie jej połowę. Pozwoliłem by uderzył w mój punkt witalny. Zrobił to z taką łatwością. Czy to ja tak naprawdę nic nie rozumiem? Znowu przysunąłem do ust gwint butelki i tym razem wypiłem jej zawartość do dna. W sumie była to już druga, więc byłem już dobrze pijany. Odstawiłem butelkę na ławę, wstałem z kanapy, wszedłem na górę i stanąłem przed drzwiami do pokoju Billa. Pora to zmienić. Pokazać kim dla mnie jest i kto jest tu górą. Otworzyłem cicho drzwi i wszedłem do jego pokoju. Stanąłem nad jego łóżkiem i uśmiechnąłem się wrednie. Zabawimy się braciszku...

1 komentarz:

  1. a już myślałam, że Tom coś zrozumiał. eh, ten człowiek jest jeszcze bardziej skomplikowany niż myślałam.
    w każdym razie świetnie stopniujesz emocje. najpierw kłótnia, później spokój i już łzy stanęły mi w oczach... aż tu na końcu TRACH! zabawimy się braciszku!
    biegnę poznać szczegóły tej zabawy ;)

    OdpowiedzUsuń