piątek, 28 grudnia 2012

Monsters in my head: Rozdział 4

Witam Was!
Otóż przybywam do Was z nowym rozdziałem ;] Mam nadzieję, że przypadnie do gustu i będziecie komentować. Każdy komentarz motywuje do pisania naprawdę :] W tym rozdziale będzie dużo akcji i mam cichą nadzieję, że jej nie spierdoliłam. Tak, jak większość wybrała podzieliłam to co napisałam na dwie notki. Dlatego mam nadzieję, że nie macie mi tego za złe ;]
Chciałabym też życzyć Wam Szczęśliwego Nowego Roku! Dużo picia, Twincestów i w ogóle najlepszego ode mnie dla Was kochani! :*:*
Nie nudzę Was już dłużej i zapraszam do czytania moich wypocin, które jak pisaliście kochacie i za to ja kocham Was :*:*:*



Szarpnąłem skutymi rękami i zmarszczyłem brwi. Spojrzałem na Toma z ogromną złością i wyrzutem. Wiecie tak jak skarcony przez właściciela kot, który chodzi własnymi ścieżkami.
-Rozkuj mnie!
-Ooo...No proszę. Trafił mi się dość dziki kotek.
Zaśmiał się i ruszył w moją stronę z tym swoim cwanym uśmiechem na japie. Czy wspominałem już, że ten człowiek mnie wkurwia? Boże! Jak mogłem dać się tak łatwo złapać?! Swoją drogą to ten drań wygląda jakoś inaczej... Co to może być? hmm... Mam! Ściął dredy i teraz ma normalne włosy. Muszę przyznać, że lepiej mu w tych kłakach. Kto w ogóle wymyślił noszenie takiego posklejanego gówna na głowie? Ani to estetyczne, ani przyjemne w dotyku... Fuck! Co ja odpierdalam?! Mam ważniejszy problem niż analizowanie powstania dredów!
-Powiedziałem, żebyś mnie rozkuł!
Warknąłem ostro w jego stronę. Zatrzymał się przede mną, pochylił się i dmuchnął mi dymem papierosowym prosto w twarz. Przekręciłem głowę w bok i zakasłałem. Co on odwala? Jeśli chce mnie zabić poprzez rozwinięcie we mnie raka, to zajmie mu to kurwa trochę. Posłałem mu wściekłe spojrzenie.
-Wiesz Bill... Czegoś tu nie rozumiem. Wściekasz się, kiedy tak naprawdę wściekły mogę być tylko ja. Włamałeś się do mojego domu, próbowałeś coś ukraść i byłeś na tyle bezczelny, że zrobiłeś to wiedząc o mojej obecności w domu. Jak myślisz? Kto ma większe prawo aby być wściekłym? Ja czy ty?
C-co za dupek?! Będzie mnie teraz umoralniał?! Doskonale wiem, że to co robię nie jest niczym dobrym! Ale nie mam wyboru!
-Ja... bo skułeś mnie jak jakiegoś wściekłego psa!
-Bo okradasz ludzi? Po co? Satysfakcja z łupów?
Boże! Gdybym nie miał skutych rąk to przysięgam dostałby kopa prosto w mordę!
-Nie robię tego bo chcę...
Mruknąłem cicho pod nosem i spojrzałem gdzieś w bok. Myśli, że jest taki wszechwiedzący? Nie wie co leży mi na sercu i duszy. Nie ma pojęcia przez co przeszedłem.
-Zaraz... chcesz powiedzieć, że jesteś do tego zmuszany?
Otworzyłem szeroko oczy i szybko na niego spojrzałem, przez co moje długie, czarne włosy zsunęły mi się z ramion. Byłem przekonany, że powiedziałem te słowa na tyle cicho aby nie był w stanie ich zrozumieć. Powoli pokręciłem kłową aby zaprzeczyć i zaraz po tym spuściłem głowę w taki sposób, że moje długie włosy zakryły mi twarz niczym kurtyna w teatrze scenę. Kim lub czym jesteś Tom? Przez lata żyłem z tym co noszę w sercu, a nagle pojawia się w moim życiu ten człowiek i wszystko zaczyna się walić. Dlaczego?
-Bill, spójrz na mnie.
-Nie chcę!
-Spójrz...
-N-nie!
Nagle poczułem na swoim podbródku dwa palce i znowu to uczucie tak jakby popieścił mnie prąd. Drżąc, chciałem szarpnąć głową aby pozbyć się palców Toma, ale nie udało mi się to bo naprawdę silnie mnie trzymał i z łatwością uniósł moją głowę do góry. Nasze oczy spotkały się. Oboje wpatrywaliśmy się w siebie. Nie wiem co to było, ale chyba gra spojrzeń. Kto dłużej wytrzyma. To dla mnie za wiele. Ten człowiek sprawia, że staję się jeszcze słabszy niż byłem czy jestem. Z całej siły szarpnąłem głową do tyłu i przez to wylądowałem z krzesłem na podłodze. Skrzywiłem się od bólu jaki odczułem w plecach. Szlag! Czy ostatnio muszę mieć non stop pod górkę?! Po pomieszczeniu rozniósł się głośny śmiech. To był Tom. Śmiał się jak głupi i przez to jego papieros wypadł mu z ręki, lądując na podłodze.
-Mógłbyś łaskawie nie rżeć jak koń i mnie podnieść? Krzesło wbija mi się w plecy.
-Jasne, jasne...
Nawet kiedy mnie podnosił to śmiał się jak idiota.
-Możesz mi powiedzieć, co cię tak bawi?
-To, że serio jesteś jak kot. Nawet w ich stylu upadasz - słodko i śmiesznie.
Zmierzyłem go wściekłym wzrokiem i uśmiechnąłem się sztucznie niczym modelka na wybiegu.
-Czy możesz mnie łaskawie rozkuć...
Powiedziałem ze słodyczą w głosie po to, aby po chwili przybrać wrogie spojrzenie niczym polujący, dziki kot.
-...abym mógł solidnie skopać ci dupę i obić buźkę?
Warknąłem w jego stronę. Byłem wściekły. Gdybym tylko mógł to gryzłbym i drapał w tym momencie. Chłopak uśmiechnął się do mnie szeroko.
-Chcesz ze mną walczyć? No proszę. Zgoda. Jednak jeśli wygram to odpowiesz na każde moje pytanie. KAŻDE. Bez wyjątku. Szczerze i bez kłamania.
Uniosłem jedną ze swoich gęstych brwi do góry i z takim wyrazem twarzy wpatrywałem się w niego. Hmm... Z moją zwinnością... Nie ma on szans!
-Zgoda. Ale jeśli wygram ja to puścisz mnie wolno i zapominamy o tym co miało tu miejsce.
-Dobra. Mogę nawet wtedy dorzucić te papiery, które próbowałeś wykraść z mojego sejfu.
-Zgoda!
Nie mogę przepuścić takiej okazji. Jeśli wrócę do Williama bez papierów to nawet nie chcę myśleć, co ze mną będzie. Nie spuszczałem wzroku z chłopaka. On sam bacznie mnie obserwował. Podszedł do mnie i zaczął zdejmować mi kajdanki. Gdy tylko poczułem, że moje ręce są wolne to bez chwili zastanowienia rzuciłem się do przodu tak, że moje ręce dotykały ziemi, a nogą zamachnąłem się tak aby kopnąć Toma w twarz. Jednak po raz kolejny tego wieczoru doznałem szoku. Pomimo, że zrobiłem to raptownie, Tom bez problemu obronił się od mojego ataku, zatrzymując moją nogę dłonią. Zrobiłem oczy wielkie jak pięciozłotówki. Chłopak uśmiechnął się do mnie cwanie i wtedy poczułem na mojej kostce jego silne palce. Szarpnął mnie za nogę z taką siłą, że gdy mnie odrzucił wylądowałem na ścianie, uderzając w nią z plecami. Siła uderzenia była tak wielka, że na parę sekund straciłem oddech. Krzywiąc się z bólu, spojrzałem na niego wściekły. Jak bardzo można mylić się w stosunku do drugiego człowieka? Zerwałem się na równe nogi i rzuciłem się na Toma z pięściami. To wszystko zaczynało mnie naprawdę irytować. Unikał spotkania z moimi pięściami w taki sposób, jakby nie sprawiało mu to najmniejszej trudności. Czy to w ogóle możliwe?! Jestem najlepszy w branży, a zawdzięczam to swojej zwinności i szybkości. Nie mogę przegrać! Potrzebuję tych papierów! Udało mi się w końcu drasnąć go otwartą dłonią. Dokładniej paznokciem jednego palca. Na jego policzku powstała czerwona kreska, a już po chwili leciała z niej krew. Odskoczyłem od niego, zdmuchnąłem z twarzy jedno z niesfornych pasemek i posłałem Tomowi wredny uśmiech. Stał w miejscu, przesunął kciukiem po ranie i spojrzał na palec na którym była teraz jego krew. Szczerze to myślałem, że się wścieknie a on spojrzał na mnie i posłał mi szeroki uśmiech. Słowo daję, nie rozumiem tego człowieka i szczerze boję się go w jakikolwiek sposób rozpracować.
-Wiesz Bill... Ten pseudonim naprawdę pasuje do twojej osoby. Jesteś jak prawdziwy kot. Zwinny, giętki, zadziorny... No i drapiesz. Do całości podobno przynosisz pecha osobą u który się zjawiasz. Jesteś jak Black Cat, którego powinno się omijać.
Patrzyłem na niego, ciągle stojąc w odpowiednio bezpiecznej odległości. Wiedziałem, że jak tylko stracę czujność on to wykorzysta. Poza tym po co on mi to mówi?! Domyślam się czemu tak mnie nazwano, a on nie musi mnie z tym uświadamiać.
-A wiesz co jest w tym wszystkim najzabawniejsze, Bill?
-Niby co? nie omieszkasz mnie o tym poinformować, co?
-Zgadłeś. Najśmieszniejsze jest to, że ja wcale nie chcę tego kota omijać szerokim łukiem. Intrygujesz mnie.
Ok. Teraz to udało mu się mnie zwalić z nóg. Czego on ode mnie chce do cholery?!
-Bez wzajemności.
Mruknąłem, kłamiąc bez mrugnięcia okiem. Potrzebuję tych dokumentów aby nie oberwać po dupie. Wygram z nim. Muszę! Znowu rzuciłem się w jego stronę. Uśmiechnął się do mnie cwanie.
-Dlatego, że ze mną jest odwrotnie to w końcu biorę to na poważnie. Koniec zabawy.
Nim cokolwiek zdążyłem powiedzieć na jego słowa, Tom stał przede mną i kopnął mnie z kolana w brzuch. Zgięło mnie w pół i straciłem oddech. Tom jednak nie był łaskawy, jak kilka minut wcześniej i już po chwili czułem uderzenie między łopatkami, które powaliło mnie na podłogę.
-T-to...jeszcze nie koniec...
Wysapałem unosząc się na łokciach. Tom złapał mnie za fragment mojej bluzki i podniósł.
-Wybacz, ale niestety to koniec.
Po jego słowach dostałem mocno z pięści w twarz. Oczy Toma i jego pięść były ostatnimi rzeczami jakie widziałem zanim straciłem przytomność.

czwartek, 27 grudnia 2012

Takie tam...

No i po ilości komentarzy widzę, że zawiodłam czytelników... Wiedziałam, że tak będzie.
A teraz co do nowej noty. Wolicie wielką, długą czy dwie?

sobota, 22 grudnia 2012

Monsters in my head: Rozdział 3

Witam Was kochani :] Zapraszam do czytania nowego rozdziału. Będzie się w nim działo. Chociaż wydaje mi się, że Was nim zawiodę. No ale cóż. Jeśli tak (a na pewno tak) to przepraszam... Może następnym razem będziecie bardziej zadowoleni :*
P.S
Dziękuję, że jesteście i czytacie moje dupne wypociny :) :) Aligatou :*:*




Boję się go... Naprawdę. Co prawda jestem wyćwiczony i gdybym spiął dupę to bez problemu powaliłbym dziada na ziemię, ale naprawdę widzę w nim mojego szefa. Serio, uwierzcie mi, William potrafi być przerażający.
-Czego ty ode mnie chcesz? Poza tym skąd masz mój adres? Bawisz się w szpiega czy co? 
No i zajebisty ja. Dlaczego nigdy nie potrafię trzymać mordy na kłódkę? Zawsze muszę pchać się do gipsu? "Wybawiciel" zmarszczył te swoje gęste brwi i ruszył w moją stronę. Na Boga, przysięgam wam, że nie mam pojęcia dlaczego ale najzwyczajniej w świecie zacząłem się cofać. Co to za koleś, że nawet JA przed nim się cykam? Oczywiście idąc tyłem, nie zauważyłam stojących za mną butów i potknąłem się o nie. Wtedy wszystko leciało jakby w zwolnionym tempie i w dodatku na jakieś tandetnej, nastoletniej komedii. Koleś krzyknął do mnie "Uważaj!". Nie żebym się czepiał, ale czemu kurwa nie krzyknął tego zanim potknąłem się o buty tylko wtedy gdy upadałem?! Po chwili patrzyłam na sufit swojego mieszkania. Zajebiście. Zamknąłem oczy oczekując mojego spotkania z podłogą i wtedy poczułem na nadgarstku silny ucisk. To było tak, jakby poraził mnie prąd. Szybko otworzyłem oczy i spojrzałem w twarz chłopaka. Jakim cudem znalazł się tak szybko przy mnie? Co prawda odległość do wielkich nie należała, ale i tak było to godne podziwu. Spojrzałem na niego niczym wystraszone zwierzę i zrobiłem coś, czego nigdy przy nikim robić mi nie było wolno. Odskoczyłem od niego, zrobiłem jakby przewrót w tył tylko, że jedna z moich dłoni dotykała ziemi. Odbiłem się ręką od podłogi i wylądowałem na kuckach, w bezpiecznej odległości od niego. Moje obie dłonie w całości dotykały podłogi. Serce w piersi trzepotało mi z mocą ptaka, którego właśnie złapał kot i trzymał w pysku. Chłopak stał w miejscu i patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami. Dopiero po chwili dotarło do mnie co zrobiłem i opadłem na tyłek. W tym oto momencie oboje wpatrywaliśmy się w siebie, jak w jakieś duchy. 
-K-kim ty jesteś Bill? W szpitalu pytałem się, czy nie wierzysz we własne siły... Nie wiedziałem w jak wielkim byłem błędzie... 
Boże! Co ja teraz zrobię?! Jak szef dowie się, że ktoś wie... Zerwałem się z podłogi i spojrzałem mu w oczy. Boże, jak ten człowiek mnie wkurwia! To wszystko przez jego oczy! Przez tyle lat nie popełniłem takiego błędu jak teraz. 
-W-wyjdź stąd! Jeśli nie chcesz zginąć... Wynoś się! Już! 
Podbiegłem do niego i zacząłem pchać go w stronę drzwi. Stawiał się, ale szok zrobił swoje. Udało mi się wypchnąć go za drzwi, a te z kolei zamknąć i przekręcić na zamek. Oparłem się o nie i powoli zsunąłem w dół. Palcami obu dłoni zaczesałem swoje długie, kruczoczarne włosy do tyłu. Co robić... Jak William o tym się dowie... Do tego wywaliłem faceta za drzwi i na pewno już spierdolił. Jeżeli rozgada o tym na mieście...
-FUCK!
Muszę jak najszybciej wybrać się do szefa. Jednak kazałem Stanowi powiedzieć, że będę wieczorem. Spojrzałem na zegarek. To dopiero gdzieś za trzy godziny. Dobra. Najpierw pójdę się wykąpać i ogarnę się tak, aby William był zadowolony. Tak też zrobiłem. Po dokładnym wymyciu całego ciała, nałożyłem na skórę przeróżne olejki i balsamy. Myślicie, że jestem pedałem? Nic z tych rzeczy. Po prostu William uwielbia moją delikatną niczym niemowlęcia skórę. Żyję tylko dlatego,  że ten facet ma do mnie słabość, no i jestem najlepszy w tym co robię. Yhy. Co? Myślicie, że mógłbym nie robić jak on chce, to miałbym problem z głowy jeśli chodzi o śmierć? Czy nie mówiłem, że jest on potworem? Mógłbym podążyć waszym tokiem myślowym i oczywiście zrobić tak jak sądzicie... Jednak. Czy ktokolwiek chciałby umierać w okropnych męczarniach i torturach? Wiecie jaką śmierć uwielbia mój szefcio? Otóż przywiązuje nagą osobę do metalowego łóżka skórzanymi pasami. Takimi ala z psychiatryka. Następnie na żywca, organ po organie wyjmuje z ciała. Taka osoba nie dość, że czuje ogromny ból, wykrwawia się, to widzi to co jest z niej wyjmowane. Na koniec, jeśli człowiek to jakimś cudem przeżyje i ledwo dycha, William wyrywa mu jelita i obkręcając je wokół szyi kolesia/babki dusi własnymi flakami. Dla niego nie ma różnicy czy jesteś kobietą, czy mężczyzną. Dzieckiem czy dorosłym. Ważne jest to, co zrobiłeś. Może chociaż trochę zobrazowałem wam to, dlaczego boję się Williama i dlaczego nie chcę ginąć z jego rąk. Topienie przy tym to wymarzona śmierć.Dobrze, że chociaż w tej kwestii się zgadzamy. Pewnie po tej akcji z moim "wybawicielem" myślicie, że jestem jakimś herosem lub kimś takim. Uważacie, że jestem silny? Jadnak co to znaczy? Myślicie tak, bo w dziwny, niespotykany sposób odskoczyłem od tego chłopaka? Ludzie potrafią oceniać książkę po okładce. Myślą sobie, że nie cierpisz bo przecież nie skarżysz się na nic a na twoich ustach widnieje szeroki uśmiech. Myślą, że nie masz uczuć bo ich nie okazujesz, ale do głowy im nie przyjdzie, że zostałeś w swoim parszywym życiu zraniony tak wiele razy iż boisz się otworzyć na drugiego człowieka. Wiecie czym dla mnie jest siła? Jest to, to coś co sprawia, że człowiek potrafi kroczyć ulicami wielkiego miasta, popłakać się na ich środku jak małe dziecko, usiąść na krawężniku aby zebrać myśli, pokłócić się wewnętrznie sam ze sobą, wstać i iść dalej. Podnieść do góry głowę i stoczyć bój o każdą, dobrą sekundę życia chociaż z oczu dalej płyną potoki łez. Jednak nie zawsze łzy oznaczają słabość. Właśnie dla mnie tacy ludzie są naprawdę silni. Dlatego, że najsilniejsi to nie ci, którzy nie odczuwają bólu a ci, którzy go doświadczają, rozumieją i akceptują. Takich ludzi podziwiam. Byłem kiedyś jednym z nich. Jednak teraz w środku jestem sitem. Życie mnie wyprało. Serio. I kiedy w przypływie frustracji myślę, że jestem w stanie wiele zdziałać... gniew mija a ja widzę to jak słaby i bezsilny jestem. Dlatego jeśli uważaliście mnie za silnego, to byliście w błędzie. Może byłbym taki, gdybym uwolnił się od Williama. Taa... i znowu powrót do tego parszywca. Ułożyłem włosy , wmasowując w nie chyba tonę odżywek. Tak, włosy to moja świątynia. Tkniesz je, a jesteś trup na miejscu. Kocham ich barwę, miękkość i długość. Jak to się stało, że od morderstw, drzemiącej w ludziach siły i Williama przeszedłem do zachwytu nad kudłami? No cóż... Jestem dziwny. Niektórzy z was na pewno myślą, że jestem wariatem. Może i mają rację. Właśnie przypomniał mi się tekst z "Alicji w krainie czarów": "Tak, na to wygląda. Odbiło ci, zbzikowałeś, dostałeś fioła. Ale coś ci powiem w sekrecie. Tylko wariaci są coś warci." Nie wiem czemu, ale ten tekst wyrył się mocno w mojej głowie. Dobra. Mniejsza. Poszedłem do sypialni i ubrałem swoje ulubione ciuchy. Znaczy... takie jakie lubi William. Na tyłek założyłem czarne rurki, a na górę wrzuciłem luźną koszulkę i na nią ubrałem skórzaną kurtkę. Na nogi wsunąłem długie, skórzane, wiązane buty na grubej, płaskiej podeszwie, sięgające mi kolan. Spojrzałem na zegarek. Zostały mi dwie godziny. Walić zasady. Jeśli zostanę tu dłużej, dostanę pierdolca. Zamkną mnie w psychiatryku, gdzie dostanę pokój bez klamek, okna a ściany będą czymś w rodzaju materaców. Mnie ubiorą w kaftan i tyle mnie widzieli. Nie, wróć. Skoro miałbym taki pokój, to na co mi kurwa kaftan. O nie, nie. Dość. Zaraz zacznę rozważać coś, czego w ogóle nie powinienem. Złapałem z szafki klucze i wyszedłem. Po opuszczeniu mieszkania, dokładnie przekręciłem drzwi na klucz. Ruszyłem do jednej z najlepszych dzielnic w mieście. Dobrze widzicie. Nie idę do dziury gdzie psy dupami szczekają. To całe gówno, w którym siedzę to wcale nie takie dziecinne zabawy w gangi. To zupełnie inny poziom. Po czterdziestu minutach spaceru, stanąłem przed wielkim wieżowcem. Wszedłem do środka. Udałem się do windy i pojechałem na piętnaste piętro. Bylem niezapowiedziany, ale ludzie tu mnie znali. Mogłem więc przychodzić i nie robić jakieś większej afery. Po wjechaniu na odpowiednie piętro udałem się do drzwi od gabinetu Williama. Zapukałem.
-Proszę!
Po usłyszeniu tego jednego słowa od razu wszedłem.
-Bill? Co ty tu robisz? Miałeś być gdzieś za półtorej godziny.
-Taa... Pamiętam zasady, jednak wolę być wcześniej i osobiście przeprosić o niepoinformowanie o wypisaniu ze szpitala.
-Ah.. To... Widzę, że ubrałeś ciuchy w jakiś lubię cię najbardziej. Chcesz mnie tym udobruchać? Czemu nie masz butów na obcasie?
-Will... Wiesz, że ich nienawidzę. Mówiłem ci setki razy, że jestem facet a nie baba.
-Tak, ale ja cię w nich lubię bo...
-...Podkreślają kształt mojego tyłka. Tak, wiem. Zawsze to powtarzasz, ale i tak zdania nie zmienię.
To teraz wiecie dlaczego przy próbie samobójczej miałem na sobie obcasy. Usiadłem w krześle na przeciwko Williama i zarzuciłem nogi na jego biurko.
-Masz coś dla mnie?
Westchnął i pokręcił głową na boki patrząc na moje nogi.
-Tego nawyku też nie zmienisz, co Black?
-Nie.
-Cóż... Masz. Tu są dokumenty faceta, który w pewien sposób stanowi dla nas zagrożenie. Wykradnij dokumenty z jego willi. Trzyma je w sejfie w tym...
Pokazał pokój na rozrysowanych pomieszczeniach.
-...tutaj. Uważaj. To nie jakiś szarak, a osoba publiczna.
-Rozumiem.
Schowałem papiery do koperty, a tą wziąłem w dłoń i spojrzałem z powagą w jego oczy.
-Kiedy?
Dziś o 21.
-Dobra. Idę się przygotować.
Po tych słowach opuściłem jego gabinet, a po chwili i budynek. Musiałem odpowiednio przygotować się w mieszkaniu.
(...)
Dokładnie o 21 stałem na ulicy przed domem faceta. Podbiegłem do ogrodzenia i ze zwinnością kota przeskoczyłem je. Nikt nie mógł mnie zobaczyć. Byłem ubrany na czarno z małymi, krwistymi dodatkami. Szybko przebiegłem pod jedną ze ścian domu. Koło niej rosły dwa drzewa. Jakoś muszę dostać się do środka, nie? Rozpędziłem się i odbijając się raz od jednego pnia, raz od drugiego niczym pantera, wspiąłem się do góry i wskoczyłem na balkon. Taaa... Jestem ninja z Ukrytej Wioski Liścia Konoha. A tak na poważnie to mówią na mnie Black Cat. Wyjąłem z plecaka specjalne urządzenie i przystawiając je do szyby, wyciąłem otwór. Wsunąłem do środka rękę i otworzyłem balkon. Rozmieszczenie pomieszczeń znałem na pamięć. Nie siedzę w tej branży od wczoraj i przeszedłem specjalne szkolenia. Bezszelestnie pobiegłem do pokoju gdzie były dokumenty. Odnalazłem sejf i biorąc w usta latarkę, zacząłem go otwierać. W końcu usłyszałem kliknięcie i sejf otworzył się. Odnalazłem potrzebne dokumenty. Zadowolony zamknąłem sejf. Wtedy w całym pomieszczeniu zapaliły się światła.
-Mam cię!
Po słowach wypowiedzianych przez mężczyznę, ponownie nastała ciemność. Ale nie dlatego, że zgasły światła. Gdy rzuciłem się do ucieczki rzucono na mnie koc lub coś takiego, a ja poślizgnąłem się na skrawku materiału i uderzyłem się w głowę.
Po otwarciu oczu zobaczyłem, że siedzę na krześle a na plecach mam skute kajdankami ręce.
-W końcu. Coś długo drzemałeś Black Cat.
Spojrzałem w kąt pokoju. Przy oknie stał do mnie tyłem mężczyzna. Miał ciemne, lekko długie włosy. Po dymie mogłem stwierdzić, że pali.
-Black Cat, co...
Odwrócił się do mnie, a ja omal nie dostałem zawału. To kurewski żart?!
-Nie wiedziałem, że to ty nim jesteś Bill. I co ja mam teraz z tobą zrobić kotku, hm?
Przede mną stał "wybawiciel". Czyli to on jest Tomem Kaulitzem?! No bez jaj!! Te jego spojrzenie... Kurwa! Co on knuje?! Gorzej chyba być nie może?! 

piątek, 21 grudnia 2012

Taka rysunkowa zapowiedź odcinka 3 xD

Wrzucam dwa zdjęcia i ciekawe co na nie powiecie xD

Tak Bill wygląda w swojej pracy. Wiecie już może kim jest? Dodam, że jego pseudo zawodowe to Black Cat xD 


A tutaj jest reakcja Billa na Toma. W jakiej sytuacji? Dowiecie się może już dziś xD


wtorek, 18 grudnia 2012

One shot xD


Przychodzę do Was z One shotem ;] Nie wiem co będziecie o nim sądzić, ani czy w ogóle przypadnie Wam do gustu. Jednak piszę go na specjalną prośbę jednej z czytelniczek i to jej tego One shota dedykuje xD Matko, że to w ogóle powstało to szok xD Seriooo :] Dobra zapraszam Was do czytania xD
Aaa jeszcze jedno xD Jakby komuś trudno było wyobrazić sobie te postacie zawsze może obrać w tych rolach bliźniaków ;]

Nazywam się Matthew Lanter. Obecnie mam 16 lat. Mieszkam na obrzeżach miasta. Codziennie dojeżdżam do szkoły miejskim autobusem i w ten sam sposób wracam. Nie narzekam na to miasto. Znajduje się tu wszystko co potrzebne. Dla mnie najważniejsze jest to, że znajduje się tutaj szkoła muzyczna i mogę uczyć się gry na skrzypcach. Zakochałem się w tym instrumencie od pierwszego dnia, gdy zobaczyłem w telewizji grającego mężczyznę. Mieszkam z rodzicami i gdyby nie oni moje marzenie nigdy nie uległoby realizacji. Co prawda matka bardziej się przyczyniła do tego. Ojca od zawsze balem się. Należy on do ludzi, którzy nie okazują uczuć, a jeśli coś przeskrobiesz leje cię pasem, żebyś na zawsze zapamiętał czym są błędy. Jeśli mam być szczery to od kilku dni Deana boję się jeszcze bardziej. Mój ojciec tak ma na imię – Dean. Matka, Vanessa, zawsze stawała po mojej stronie. Mieć taką matkę to naprawdę szczęście. Kocham ją z całego serca. Otworzyłem drzwi od domu i wszedłem do środka.
-Mamo! Jestem!
Zawsze oznajmiałem przyjście do domu. Spojrzałem na zegarek. Była 17.
-Co tak późno gówniarzu? Wątpię, żeby do tej godziny były zajęcia w szkole.
Spojrzałem na ojca i już chciałem zrobić krok w tył, ale powstrzymałem się. Mówiłem, że się go boję. Kila dni temu wywalili go z roboty i zaczął strasznie pić. Po alkoholu staje się naprawdę agresywny.
-Byłem w szkole muzycznej. Gdzie mama?
-Poszła do pracy. Zamieniła się dyżurami czy coś. Granie na tym gównie nie wyjdzie ci na dobre.
Warknął i poszedł do salonu. Byłem w szoku, że udało mi się wyjść w jednym kawałku z rozmowy z nim. Naprawdę od kilku dni stał się dla mnie kimś zupełnie obcym. Zmienił się. Jest młody. Oboje mają po 31 lat. Ojciec z matką wpadli, a gdy mieli po 15 lat na świat przyszedłem ja. Oboje mieli dziwnych rodziców. Uważali, że jeśli jest dziecko trzeba wziąć ślub. Posłuchali ich. Sam jestem w szoku, że wytrzymali już ze sobą 16 lat. Uciekłem do swojego pokoju. Wolałem nie narażać się ojcu. Zamknąłem się w pokoju i żeby szybko mi zleciał czas, zacząłem odrabiać lekcje. Po godzinie czasu usłyszałem jak non stop dzwoni domowy telefon. Zerwałem się i otworzyłem drzwi.
-Tato, odbierzesz? Tato!
Przewróciłem oczami i zbiegłem na dół. Ojciec spał. Odebrałem telefon.
-Halo.
-Czy to dom państwa Lanter?
-Tak. O co chodzi?
-Mogę rozmawiać z panem Deanem?
-Przykro mi, ale tata bardzo źle się poczuł i położył się po zażyciu leków.
-Cóż… Chłopcze nie mam dobrych wiadomości. W szpitalu gdzie pracuje twoja mama była strzelanina. Zginęło bardzo dużo osób.
Od razu poczułem, że nogi uginają się pode mną, a z twarzy odpływa mi krew.
-C-co z nią?
-Przykro mi. Zmarła pół godziny temu…
Po tych słowach poczułem, jak łza za łzą zalewają moje policzki. Mama nie żyje? To kłamstwo!
-P-proszę poczekać. Jednak obudzę tatę.
Poszedłem do salonu, jak w jakimś transie i obudziłem go.
-T-tato…
-Co jest?
-M-mama… ona nie żyje..
-Co ty pierdolisz?!
-Dzwonią z policji… Masz…
Patrzył na mnie jak na ducha, ale odebrał ode mnie telefon. Gdy wyszedłem z pokoju od razu za wejściem oparłem się o ścianę. Ojciec jeszcze jakiś czas rozmawiał przez telefon, a potem długo płakał wymawiając imię mamy. Nie mogąc tego słuchać, samemu płacząc jak małe dziecko, uciekłem do siebie. Tam rzuciłem się na łóżko i przepłakałem całą noc.
(…)
Od pogrzebu mamy minęły dwa tygodnie. Ojciec ogarnął się, znalazł pracę i przestał pić. Znaczy… pije nocami. Jednak nie w takich ilościach, jak wcześniej. Ja sam musiałem pozbierać się i zacząć być uczniem jakim byłem wcześniej. Dla mamy. Dlatego dziś późny wieczór, a ja dalej siedzę nad podręcznikami i pracami domowymi. Nagle usłyszałem, jak drzwi od mojego pokoju otwierają się. Odwróciłem się. Stał w nich ojciec. Był bardziej podpity niż przez ostatnie dwa tygodnie.
-Tato? O co chodzi?
Nie podobał mi się jego wyraz twarzy. Miał rumiane policzki, a po moim pytaniu oblizał usta językiem. Wstałem z krzesła i przyjrzałem mu się uważniej. Podszedł do mnie, więc otworzyłem usta aby jeszcze raz zadać pytanie. Jednak wtedy on uderzył mnie z całej siły. Zrobiło mi się ciemno przed oczami. Straciłem przytomność. Ile byłem nieprzytomny? Nie mam pojęcia. Kiedy otworzyłem oczy, okropna rzeczywistość uderzyła we mnie ze zdwojoną mocą. Miałem zaklejone taśmą usta, a moje ręce były związane na plecach. Nogi w kostkach miałem też związane. Najbardziej przeraziło mnie to, że całym ciałem czułem materiał kołdry, która znajdowała się pode mną. Byłem na łóżku ojca. Byłem nagi. On stał za mną. Leżałem na brzuchu z wypiętym tyłkiem. Poczułem jego dłoń na jednym ze swoich pośladków. Zamarłem. Zacząłem krzyczeć, jednak taśma to dławiła i wychodziło tylko „mmmm”.
-Matt… Jesteś taki jak ona. Długie, czarne włosy. Szczupłe ciało. Długie rzęsy… Do tego masz identyczne oczy jak ona. Wszystko po niej jest w tobie. Po mnie odziedziczyłeś chyba tylko płeć. Gdyby nie te głupie nauki skrzypiec… Nie musiałaby tyle pracować. Dlatego zapłacisz za to, że mi ją odebrałeś. Potrzebuję seksu. Każdy mężczyzna go potrzebuje. Nie martw się. Wytrzymasz.
Moje serce waliło w piersi jak szalone. On oszalał!  Nie zrobi mi tego, prawda?! Boże! Nie pozwól na to! Poczułem coś nieprzyjemnie zimnego między pośladkami. Po tym czułem, jak palce mojego ojca mnie masują po odbycie. G-gdzie on mnie dotyka! To chore! Nie chcę! Boże niech ktoś go powstrzyma!! Mamooo! Zacisnąłem powieki i zacząłem szarpać się. Dalej krzyczałem nie zważając na to, że i tak nic nie słychać. Wtedy Dean złapał mnie za włosy i przyszpilił do łóżka.
-Nie szarp się, bo zmienię zdanie i będzie boleć.
Nie wytrzymałem. Popłakałem się. Byłem szesnastolatkiem, którego zgwałci własny ojciec… Nagle poczułem naparcie na mój zwieracz, a zaraz po tym poczułem w sobie jego palec. Jęknąłem, a łzy same leciały mi ciurkiem. Potem dołożył jeszcze jeden palec i jeszcze jeden… Poruszał nimi w dość szybkim tempie, a ja płakałem i krzyczałem. W końcu poczułem coś, co sprawiło, że od krzyku prawie zdarłem sobie gardło. Wszedł we mnie. Nie powoli, ale od samego początku mocno i brutalnie. Wszedł po same jaja. Czułem to.
-O tak… Grzeczny chłopiec. Wiesz, że tatuś kocha swojego synka…
Po tych słowach ugryzł mnie w ramię. Krzyknąłem, bo zrobił to aż do krwi. Chwilę we mnie był i nie ruszał się. A potem nadeszło to jak nawałnica. Zaczął pieprzyć mnie ostro, brutalnie i szybko. Krzyczałem z każdym jego ruchem. Łzy zalewały moje policzki. Czułem jak bezlitośnie ociera ścianki mojego wnętrza, które ja odruchowo ściskałem, sam powodując tym większy ból. Po chwili sprawił, że leżałem całkowicie na łóżku, a on układając po obu stronach mnie nogi… Wbijał się głębiej we mnie przez co krzyczałem jeszcze bardziej. Jednak taśma była bezlitosna, tak jak on i tłumiła każdy mój krzyk wywołany bólem. Po chwili raptownie ze mnie wyszedł.
- O tak… ohhh. ..
Poczułem między pośladkami coś ciepłego i mokrego… Spermę. Przejechał w tym miejscu swoim penisem i wsunął go we mnie by jeszcze kilka razy poruszyć się we mnie. Po tym rozwiązał mnie.
-Śpię dziś w salonie. Powiedź o tym komuś a zrobię to dwa razy mocniej. Jestem twoim ojcem. Kto ci uwierzy? Powiem, że po śmierci matki ci odjebało.
Zostawił mnie. Obolałego, krwawiącego, zapłakanego. Chciałem umrzeć. Byłem upokorzony jako mężczyzna. Brudny. Po godzinie płakania, wstałem. Poszedłem do łazienki. Kiedy dotknąłem się tam dłonią zobaczyłem krew i spermę. Zacisnąłem szczęki i uderzyłem z pięści o kafelki w kabinie prysznicowej. Woda zmywała ze mnie hańbę. Ale ta pozostanie w mym sercu na zawsze. Już zawsze będę brudny…

(…)
Ojciec przychodził do mojego pokoju każdej nocy i każdej nocy mnie brał. Zatykał mi usta dłonią i gwałcił mnie. Za każdym razem płakałem z bólu. Nie wiem ile tak było. Jednak coś zaczęło dziać się ze mną. Dean zmienił mnie. Moją psychikę i spojrzenie na niego. Zaczynałem fantazjować na jego temat. Masturbowałem się w łazience wyobrażając sobie, że mnie dotyka. W jednej z takich sytuacji mnie przyłapał. Podniecił mnie sam wyraz jego twarzy. Zacząłem dostrzegać, jakie ma idealne, umięśnione ciało. Zarost na klacie…. Był tak cholernie przystojny i męski.
-Trzeba było powiedzieć, że chcesz seksu. Wiesz, że chętnie bym tym się zajął…
Zaczerwieniłem się i spojrzałem w bok.
-W-wyjdź stąd!
Tak, Dean od pewnego momentu pieprzył się ze mną na trzeźwo. Przestał pić całkowicie. Podszedł do mnie i pchnął mnie na ścianę. Unieruchomił mi ręce. Przekręciłem głowę w bok.
-P-przestań…
-Mówisz tak, a pała nawet ci nie zmalała. Kotku, ty fantazjowałeś o nas co?
-N-nie!
-Zaprzeczasz, więc to prawda.
-N..nie…
Dotknął mojego członka, a z moich pełnych warg padło głośne jęknięcie. Chciałem się schować w tym momencie.
-Dalej… Powiedź to Matt. Przyznaj się…
-j..ja..
Ponownie dotknął mojego członka. Odepchnąłem się od ściany. Chciałem uciec, ale on ponownie mnie na nią pchnął. Przekręciłem głowę w bok i popłakałem się.
-K-kocham cię! Zadowolony?! Pokochałem cię nie jak ojca… To chore! Co ty ze mną zrobiłeś?!
Przez chwilę słyszałem, że wstrzymał oddech.
-Kłamiesz!
-N-nie! Kocham cię Dean! Kocham! Zmieniłeś mnie. Przez te wszystkie noce… Z nocy na noc zacząłem cię kochać tak jak nie powinienem…
Odsunął się ode mnie i wtedy spojrzałem na niego.
-Udowodnij to…
-C-co?
-No udowodnij…
Stałem chwilę, a potem niepewnie podszedłem do niego. Wpiłem się w jego usta. Były takie ciepłe i pełne. Przesunąłem dłońmi po jego nagim ciele. Wsunąłem jedną z dłoni do jego bokserek i zająłem się jego męskością. Po tym opadłam na kolana i ściągnąłem materiał bokserek z jego tyłka. Następnie obciągnąłem mu. Robiłem to pierwszy raz i starałem się robić to jak należy. Chciałem mu dogodzić. Chciałem aby było mu cudownie. Ze mną. Po kilku minutach odwróciłem się do niego tyłem. Jednak on pokręcił głową. Położył się na podłodze. Wiedziałem o co chodzi. To ja mam skakać na nim. Usiadłem okrakiem na jego brzuchu, uniosłem do góry tyłek i nabiłem się na jego męskość. Obniżałem się stopniowo, ale on nauczył mnie innego seksu. Seksu agresywnego. Dlatego już po chwili skalałem na nim jak szalony. Sam dziwię się, że miałem tyle siły. Przeszliśmy do pozycji zwanej na pieska. Tylko, że to ja ruszałem tyłkiem jak szalony nabijając się na jego penisa. Byłem jak niewyżyta kurwa. Nie rozumiałem tego, ale podobało mi się. Tej nocy zrobiliśmy to z setki razy. Dean mnie całował, przytulał i mówił, że mnie kocha. To było jak marzenie. Poznawaliśmy się nawzajem. Zapomnieliśmy o matce. Teraz to my byliśmy parą. Kochaliśmy się. Tak żyliśmy rok. Chciałbym aby trwało to wiecznie. Jednak tak nie było. Pewnego wieczoru Dean przyszedł do mnie do pokoju. Znowu się kochaliśmy tylko, że po szczytowaniu on znowu zaczął mnie pieprzyć. Wtedy też złapał mnie za szyję. Trzymał silnymi dłońmi co raz mocniej i mocniej. Nie mogłem oddychać. Wierzgałem się, ale Dean odebrał mi życie.
Potem w mieście ukazała się gazeta z nagłówkiem: Ojciec zgwałcił i zabił syna. Następnie powiesił się na poręczy od balkonu.

poniedziałek, 17 grudnia 2012

Uwaga xD

Mam takie małe ogłoszonka xD
Pierwsze jest takie, że tak jak mnie prosiła Czanjollie. Na razie w zeszycie mam spisanego One shota xD Tak, jest tematyki takiej jakiej chciałaś :]
Drugie: Kochana Czanjollie jakbyś mogła odezwij się do mnie na gg czy maila oki? Bo nadal nie mam linka do Twoich blogów xD
Trzecie: Niebawem pojawi się nowy rozdział i w nim będzie w cholerę się działo xD

Pozdrawiam Was kochani :* Dziękuję, że we mnie wierzycie :*

sobota, 15 grudnia 2012

Monsters in my Head: Rozdział 2

Nie wiem czemu, ale ogarnia mnie strach, że nie będziecie tak chętnie czytać tego opowiadania jak Godfathera. Wiem, że Godem wypromowałam, że tak to powiem swoją twórczość, ale serio mam pewne obawy. Może po porostu moja dynia jest inna i tyle. Sądzę, że to to. W końcu sama jestem w szoku, że od końca kwietnia na moim blogu było ponad 23000 osób! Jest to szok, ale nie wiecie jak miły. Poza tym, szokuje mnie też to, że ludzie w ogóle tak zachwycają się moim poprzednim opowiadaniem. Nie rozumiem tego i pewnie nie zrozumiem. Dla mnie było ono denne do tego stopnia, że żal dupę ściska... Cholera coś mnie dziś wzięło na samokrytykę i to nie na niskim poziomie a wręcz zaawansowanym... Dobra bez dalszego pierdolenia o tym jakie moje opowieści są do dupy zapraszam do czytania. Mam nadzieję, że rozdział się spodoba i nie zostanie zlinczowany... Oby...
Przechodząc dalej... Ten rozdział dedykuję wszystkim, którzy czytają moje pożal się boże opowiadania. Dziękuję, że jesteście i komentujecie. Co prawda nie wszyscy komentują, ale i oni mają ode mnie dedytkę.
Dobra nie pierdolę. Zapraszam do czytania...



Byłem naprawdę wściekły na tego chłopaka. Do moich uszu dobiegł dźwięk szurania stopami po podłodze. Dobrze, że koleś zrozumiał przekaz i raczył opuścić mój pokój. Tylko, że po chwili usłyszałem stuknięcie metalu o metal. Zmarszczyłem brwi, ale nie ruszyłem się.
-Bill, czyli tak masz na mię.
Nie nie wierzę! On nadal tu jest?!
-Co do twojego wcześniejszego pytania. Matka uczyła mnie wielu rzeczy, ale kto by jej słuchał?
Zacisnąłem mocno szczęki, ale im dłużej słyszałem jego głos, tym bardziej kontrolowałem swoją wściekłość. Ponownie tego dnia zerwałem się do siadu. Spojrzałem na niego z mordem w oczach i wyrwałem mu z rąk tablicę z moimi danymi, którą wcześniej zdjął.
-Wybacz, ale czy mógłbyś iść powkurwiać kogoś innego albo sprawdzić czy nie ma cię gdzieś indziej?
-Owszem, mógłbym. Jednak wolę poręczyć twoją osobę. W ogóle...
Złapał za krzesło i postawił je koło mojego łóżka. Boże! Czy do tego człowieka trzeba mówić drukowanymi literami?! Sądzę, że nawet to nie zdołałoby dostać się do jego ograniczonego umysłu. On jest takim idiotą że ręce, nogi, mózg na ścianie! Zarzucił sobie kostkę na kolano i usiadł w tym swoim luzackim stylu. Prychnąłem pod nosem widząc jego pozę. Opuścił na chwilę łeb, aby poprawić sobie spodnie i gdy podniósł na mnie wzrok... Zamarłem. Tak, może wydawać się wam to śmieszne, ale świat w tym momencie zatrzymał się dla mnie. Moje serce na tą krótką chwilę przestało bić. Na serio. Wiem, że to niemożliwe, ale tak właśnie było. Ten jego przeszywający, lodowaty wzrok... Wyglądał dokładnie tak samo, jak mojego szefa. Zacisnąłem mocniej palce na metalowej tabliczce, którą mu za brałem.
-... Powinieneś być mi wdzięczny. Po pierwsze uratowałem ci życie, chociaż jak zdążyłem zauważyć - dla ciebie nic nie znaczące. Po drugie, nie powiedziałem że była to próba samobójcza. Nie myślałeś nad tym, dlaczego nie ma u ciebie idioty po psychologii bombardującego cię dennymi pytaniami?
On jest taki sam jak William! Ten wyraz twarzy, spojrzenie... Wszystko zbierające się w całość i mówiące ci, że masz być wdzięczny za to co masz. Wierzcie mi lub nie, ale w tym momencie bałem się tego człowieka. Pewnie zastanawialiście się, czy kiedykolwiek odczuwałem strach. W końcu nie bojąc się tego co będzie, próbowałem odebrać sobie życie. Otóż, strach jest zakorzeniony w każdym z nas, więc naturalnie że i ja go nie raz odczuwałem, tak jak i teraz. Zabawne ilu rzeczy człowiek jest w stanie się bać... Dobra za długo milczę. Jeszcze ten wrzód na dupie to odkryje, a wtedy kaplica. Coś czuję, że wtedy to bym szybko się go nie pozbył.
-Może mam paść na kolana przed swoim "wybawicielem" i ucałować stópki, hę?
Bycie chamskim miałem we krwi. Maski także umiałem przybierać. Niech wie, że ja go się nie boję i tymi minami nie zagna mnie w kąt. Znaczy, boję się go, ale on o tym wiedzieć nie musi. W ogóle to ten facet zachowuje się tak, jakby miał rozdwojenie jaźni. Z jednej strony jest wesoły, optymista aż pawia można puścić, a zaraz staje się całkowitą odwrotnością. Człowiek, kurwa, zagadka. Takich właśnie nienawidzę. Nigdy nie wiesz co tworzy się w głowie takiego barana, a to potrafi być wkurwiające. Niby wygląda normalnie, ale nie wiesz jaką przybierze on maskę. A ja coś czuję, że ten koleś ma ich kilkanaście.
-Jeśli myślisz, że takimi tekstami  mnie stąd wywalisz, to jesteś w błędzie. Powiedź mi lepiej czemu to zrobiłeś. Nie wierzysz w Boga czy we własne siły?
Boże! Co on do cholery książkę pisze?! Zrobiłem i już, nie? Co mu do tego?
-Aktualnie to ja nie wierzę w nic... Dasz mi już spokój?
-Wiesz o tym, że człowiek który w nic nie wierzy, tak naprawdę boi się wszystkiego?
Jezu zaraz odznaczę swoją pięść na jego ryju! Uwierzcie mi, ledwo się kontrolowałem. Co on kurwa filozof? A może wbrew pozorom należy do jakiegoś klubiku poetyckiego? Przewróciłem oczami i położyłem się na łóżku, oczywiście plecami do niego.
-Długo zamierzasz bawić się w pięcioletnie dziecko, które myśląc, że czegoś nie ma to tak będzie?
-A ty długo zamierzasz płaszczyć dupę na tym krześle, wkurwiając mnie z sekundy na sekundę?
-Ty mały...
Warknął na mnie i usłyszałem, że wstał z krzesła. Jeden zero dla mnie. Jednak zaraz po tym po sali rozległ się  dzwonek komórki.
-Halo? Cholera! Zapomniałem. Zaraz tam będę.
Usiadłem na łóżku, po tym jak usłyszałem, że idzie do wyjścia.
-Wychodzisz? Oj... Jak możesz?!
Powiedziałem z wyczuwanym, udawanym przejęciem w głosie. Tak, chciałem na do widzenia mu dokopać. On natomiast uśmiechnął się do mnie cwanie i bez słowa odszedł. Co to kurwa miało być?! Ten jego uśmiech był tak...szczery? A może mi się wydawało. Skurwiel! Naprawdę mnie zaskoczył tym wyrazem twarzy. Rzuciłam się na łóżko zakrywając się szczelnie kołdrą. Dupek...
(...)
Chcę wam powiedzieć, że ten kretyn przychodził do mnie codziennie jak byłem w szpitalu. Po tygodniu w końcu mnie wypisali. Nie mam pojęcia po kiego grzyba mnie tu tyle trzymali. Mój "wybawiciel" mówił prawdę. Nie powiedział nikomu prawdy o moim topieniu się. W końcu zrobił chociaż jedną, pożyteczną rzecz. Chyba nie wiedział, że mnie wypisują, bo tego dnia nie przyszedł. Nawet nie wiecie, jak bardzo się cieszę. Miałem serdecznie dość jego chorej paplaniny. Zachowywał się tak, jakby pozjadał wszelkie rozumy. Oczywiście ciągle próbował wyciągnąć ode mnie informację, czemu to chciałem zrobić ale nie ugiąłem się. To moja sprawa. A jemu nic do tego. Po godzinie czternastej byłem przed drzwiami do mojego mieszkania. Zastanawia mnie to osiedle. To , jak zostało zbudowane. Na pewno widzieliście nie raz na japońskich bajkach, jak wyglądają takie mieszkania. Jeden wielki korytarz, a na nim kilka drzwi. Każde do innego mieszkania. Zaskakujące jest to, że wbrew pozorom takie mieszkania wcale nie są malutkie. Jak dla mnie są wystarczające. Duży pokój - który u mnie robi za salon, mały pokój - sypialnia, kuchnia sporych rozmiarów w której znajduje się wszystko co potrzebne. No i oczywiście łazienka. Co prawda wanny w niej nie było, ale mi w zupełności prysznic wystarcza. Mały przedpokój i to cały mój majątek. Zamknąłem za sobą drzwi i kładąc klucze na szafce, którą miałem na buty, westchnąłem. Dalej będę prowadził te monotonne życie. Zdjąłem buty i wszedłem do salonu, gdzie usiadłem na sofie. Odchyliłem do tyłu głowę, a moje kruczoczarne włosy rozsypały się po moich ramionach. Czym jest życie? Zapewne wielu z was zadawało sobie to pytanie i to nie raz... Jak Eurypides określił los każdego z nas "nasze życie to walka". Czy to prawda? Ja uważam, że tak. Czy myślicie tak, jak ja? No bo sami zobaczcie... Każdy człowiek boryka się z jakimiś problemami, niepowodzeniami, zadaniami z którymi musi stanąć twarzą w twarz i zmierzyć się z nimi. Pewnie teraz uważacie, że sam sobie przeczę bo z tego co mówię powinienem szanować życie, brać z niego tyle przyjemności ile mogę  i zmierzyć się ze swoimi problemami. Jednak na pewno zgodzicie się ze mną, że są pewne sytuacje przez które człowiek staje na krawędzi, a jego los to jeden, wielki znak zapytania. Człowiek jest stworzeniem myślącym abstrakcyjnie. Co mam na myśli? Otóż to, że nie jesteśmy w stanie przewidzieć czyhających na nas niebezpieczeństw. Życie jest drogą. Czasem prostą a czasem z zakrętami, a znajdujące się na tych zakrętach przeróżne znaki to nasze doświadczenie. Każdy człowiek jest inny. Dlatego problemy są zupełnie inne i dotykają różnych sfer życia. Każdy z nas dźwiga na swych barkach zupełnie inny problem. Ile problemów tyle różnych spojrzeń. Czym jest więc życie? Ulotną chwilą? Doświadczeniem? Przygodą? Nie wiem, jak wy ale ja uważam, że każdy dźwiga swój własny bagaż a w nim każdy nosi swoje różne problemy. Wiecie co mi właśnie wpadło do głowy? Życie jest jak jeden wielki obraz, a farby, kredki czy pastele to nasze problemy. Każdy z nas tworzy swój osobisty, odrębny obraz. Wiecie jakie byłoby moje dzieło? Mój obraz? Od góry do dołu byłby czarno-biały. A wiecie co jest najgorsze w tym wszystkim? A to, że moje życie trwa. Jak długo jeszcze? Każdy niby ma swój własny licznik, ale ja naprawdę chciałbym aby mój już stanął. Z moich chorych rozmyślań wyrwało mnie pukanie do drzwi. Ciekawe kto to... Podszedłem do nich i nie pytając o to kto za nimi stoi, otworzyłem. Boże! Ale tego pożałowałem! Przede mną stał nie kto inny, jak goryl szefa. Tak, ten sam co mnie "odwiedził" w szpitalu. Od razu chciałem zamknąć mu drzwi przed nosem, ale był ode mnie szybszy i zastawił je nogą. Nie oszukujmy się. Jest też ode mnie silniejszy. Wszedł do środka i zamknął za sobą drewniane drzwi.
-Wypisali cię i nawet nie raczyłeś nas o tym poinformować?!
-S-Stan spokojnie... ja...
Nie dokończyłem, bo kutas sprzedał mi bombę prosto w ryj, że aż mnie przewrócił. Poczułem w ustach własną krew. Stan stanął nade mną,więc chciałem wstać, ale wtedy on położył swoją stopę odzianą w buta na moim policzku i zaczął nią przygniatać mi głowę do podłogi. Cicho jęknąłem z bólu.
-Jesteś zwykłym karaluchem, więc znaj swoje miejsce śmieciu!
Zabrał nogę, a ja od razu usiadłem. Przetarłem dłonią brudny policzek.
-Karaluchem? Jak myślisz... Kto skończyłby jako karaluch, gdyby szef dowiedział się, że uszkodziłeś twarz którą tak bardzo kocha i wielbi? Ja czy ty S-T-A-N?
-Ty gnido!
Zacisnął dłonie w pięści i znowu ruszył w moją stronę.
-Nie radzę...
Pokręciłem na boki palcem i zacmokałem. Uśmiechnąłem się wrednie widząc jak zatrzymuje się, a jego morda nabiera bordowej barwy.
-Jeszcze pożałujesz!
-Taa... Jasne. A teraz wypierdalaj z mojego mieszkania. Przekaż szefowi, że będę wieczorem.
Przeklinając wyszedł i trzasnął drzwiami. Kurwa! W czym on miał ujebany ten but?! Albo wolę nie wiedzieć... Odwróciłem się i ruszyłem w stronę łazienki, kiedy znowu usłyszałem pukanie drzwi. Zamknąłem na chwilę oczy i zacisnąłem szczęki. Czego ten kutas jeszcze ode mnie chce?! Wróciłem do drzwi i złapałem za klamkę szybko je otwierając.
-Czego jeszcze kurwa chcesz?!
-Miłe powitanie... Nie ma co.
Po raz drugi tego dnia żałowałem, że nie zapytałem "kto tam?". Stał przede mną TEN koleś... Wiecie. "Wybawiciel".Tylko skąd on kurwa ma mój adres?! Świetnie! Z deszczu pod rynnę.
-Takie na jakie zasługujesz po wpierdalaniu się w nie swoje sprawy...
Mruknąłem i oparłem się o futrynę krzyżując ręce na piersi. Tak, przyjąłem bojową postawę.
-Czego chcesz?
-To tu...
Pokazał palcem na swój policzek.
-...Co to?
-Maseczkę sobie położyłem i zapukałeś akurat kiedy ją zmywałem. Chcesz spróbować? Zajebista rzecz.
-Spasuję. Poza tym od kiedy po maseczce masz krew na twarzy?
-Od kiedy mocno trzesz piling.
-Nie rób ze mnie idioty! Widziałem kto od ciebie szedł. To jego sprawka?
Uniosłem brew ku górze, mówiąc mu tym "a co ty kurwa moja matka?". No i szybko tego pożałowałem, bo wepchnął mnie do mieszkania i sam wszedł do środka, patrząc na mnie tak, jak wtedy w szpitalu. Boję się go...

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Monsters in my head: Rozdział 1


Tak, dobrze widzicie. To jest nowe opowiadanie. Zaraz przejdę do tego, dlaczego tak jest. Otóż, tak jak pisałam. Dzięki, że ktoś jednak czyta mangi na centrum mangi ;] Czekałam jednak z nadzieją na to, że ktoś to zauważy co zrobiła Bakira. Do trzeciego rozdziału nikt. Ale w końcu jakiś czytelnik mang się trafił. Chciałam wzorować się na tej mandze, ale zaraz zmieniłam zdanie, a że obiecałam napisać opko nowe, to zaczęłam po prostu opisywać mangę z cichą nadzieją, że ktoś to zauważy i napisze, w końcu ta manga jest jedną z nowszych na centrum-mangi.pl. Jeszcze raz dziękuję Ci Bakira, że to zauważyłaś bo nie wiedziałam jak przejść do opka mojej twórczości ;] Mam nadzieję, że wybaczycie ten tandetny chwyt i będziecie czytać moje nowe opko. No więc w skrócie: Opowiadanie You will be mine było niczym innym jak opisaną mangą, nie wzorem a opisaną żywcem mangą, dlatego że zmieniłam co do opowiadania zdanie a obiecałam wtedy opko. Jeszcze raz Was serdecznie za to przepraszam.
Teraz przechodzę do dalszych wiadomości. Otóż ten rozdział chciałabym zadedykować właśnie Bakirze. Kochana dziękuję Ci, że naprawdę napisałaś to co napisałaś ponieważ ja naprawdę męczyłam się z tym co pisałam. Po drugie mam nadzieję, że te opowiadanie przypadnie Ci do gustu jak mój Godfather ;] Różni się co prawda od tamtego opowiadania, ale liczę że będziesz je czytać i w miarę możliwości komentować.
Do całej reszty czytelników: Naprawdę mam nadzieję, że tym tanim zagraniem nie zniechęcę Was do czytania tego opowiadania pod tytułem: „Monsters in my head”. Nie zanudzam Was w takim razie i zapraszam do czytania i komentowania powstałych moich wypocin ;]






Czy mieliście tak, że doszliście do wniosku iż wasze życie jest nic niewartą, wyboistą drogą, którą musicie bez końca kroczyć? Ja właśnie tak mam teraz. Po przeanalizowaniu tego co do tej pory robiłem, jak żyłem i jaką byłem osobą, doszedłem do wniosku, że moje życie nie ma sensu. Dosłownie czuję się jak zużyty papier toaletowy, który dodatkowo został spuszczony w klopie. Tak, jestem jedną, wielką stertą gówna. Najlepiej nie zbliżać się do mojej osoby. Znacie to powiedzenie, że gówna nie rusza się bo zaczyna jebać jeszcze bardziej niż nietknięte. Tym właśnie jestem ja. Jestem niczym zaraz, która tylko czeka na zaatakowanie i zniszczenie innych. Miałem już plan. Plaża. To był mój kierunek. Dzisiejszego, ciepłego ranka, trochę po wschodzie słońca to będzie mój koniec. Ktoś kiedyś powiedział mi „ w twojej głowie płynie milion kropel myśli. Kiedy pozwolisz płynąc im spokojnie, zobaczysz potok cudownego wiersza życia. Kiedy je wzburzysz, rozpętasz falę nad którą trudno zapanować”. Taką właśnie walkę toczyłem sam ze sobą, jednak mojego postanowienia nic nie jest w stanie zmienić. Znalazłem się w końcu na plaży. Zdjąłem buty na obcasie(tak, miałem na stopach kozaki na dziesięciocentymetrowym obcasie, ale o tym potem). Moje nagie stopy poczuły ciepły, ale jeszcze delikatnie wilgotny piasek. Podszedłem na brzeg i szedłem wzdłuż niego, obserwując błyszczącą od słońca wodę, powstające na niej małe fale i latające nad nią mewy. Byłem tu całkowicie sam. O tej porze nigdy nie było tu nikogo. Ja sam najczęściej o tej porze, po wyjściu z klubu, byłem w swoim mieszkaniu. Idąc przed siebie, spojrzałem przez ramię. Fale nieustannie zmywały ślady moich stóp. Tak właśnie będzie ze mną. Nie pozostanie na świecie po mnie żaden znak, świadczący o moim istnieniu. Nikt nawet nie przejąłby się i nie tęsknił. Jak wspomniałem wcześniej, jestem zwykłym gównem. Każdy człowiek kiedyś umiera i tyle pozostaje z naszego życia. Na początku cię pamiętają, wylewają potoki łez na twoim grobie po to by za miesiąc czy kilka miesięcy zupełnie o tobie zapomnieć. Zatrzymałem się i stanąłem przodem do morza. Swoje tęczówki utkwiłem w horyzoncie. Aż trudno uwierzyć, że tam po drugiej stronie też żyją inni ludzie, którzy może tak jak ja stoją na plaży, patrzą w morze i tak samo jak ja widzą niekończący się horyzont. Jestem zerem. Nic nieznaczącym ziarenkiem piasku na wielkiej pustyni. Poczułem, że po moich policzkach zaczęły staczać się łzy, drążąc sobie na mojej skórze drogę do brody tylko po to by zaraz z niej spaść prosto w piasek. Podobno z naszymi łzami wypływa cierpienie, po to żeby zrobić więcej miejsca na kolejne fale bólu. Tylko, że ja mam już dość tego bólu, który rozsadza moje ciało od wewnątrz. Rzuciłem na piasek buty, które do tej pory trzymałem w dłoni i zacząłem w ubraniu wchodzić do wody. Była zimna, ale przyjemnie. To było moje postanowienie. Będę płynął dotąd aż nie stracę sił, a wtedy morze zrobi za mnie resztę. Pochłonie mnie. Głupie? Możliwe. Pewnie w tym momencie zastanawiacie się, dlaczego ten idiota(czyli ja) to robi. Zauważyliście pewnie, że właśnie postanowiłem się zabić poprzez utonięcie. Teraz na pewno uważacie mnie za chorego, ponieważ mówią, że człowiek musi mieć coś nie tak pod kopułą żeby odważyć się na pozbawienie siebie tego, co niby najcenniejsze – życia. Każda istota na ziemi walczy o przetrwanie. Jak to nazywają? Instynkt samozachowawczy. Każdy walczy o życie, dlatego to co chcę zrobić uważane jest za chore. Jednak, czy ktoś z was siedzi w mojej głowie i wie dlaczego to robię? No właśnie!  Dlatego nie osądzajcie mnie po tym, co chcę zrobić. Zanurzyłem swoje drobne ciało po szyję. Teraz wystarczy płynąć przed siebie aż do wyczerpania sił. Płynąc stylem żaby, wpatrywałem się w niemający końca horyzont. Gdzieś tam zakończę swoje istnienie raz na zawsze, stając się potrawką dla ryb. Swoją drogą aż trudno uwierzyć ile żyje tu pod wodą stworzeń, a my ludzie żyjący na lądzie nawet nie potrafimy ułożyć sobie tego w głowie. Małe rybki o przeróżnych kształtach i rozmiarach, meduzy i wiele, wiele innych. Dobra, ale ja nie o tym. W końcu w tym oto momencie płynę aby się utopić, prawda? Im dalej płynę, tym woda staje się zimniejsza. Nie tyle czuję to, co moje ciało na nią reaguje w postaci szczękania zębów. Nie poddam się. Nie zawrócę. Śmierć jest lepsza od tego jakie mam życie. Pewnie myślicie, że w dupie mam rodzinę i bliskie mi osoby. Jak mogłem o nich nie myśleć robią coś takiego. No to muszę was zaskoczyć. Ja nie mam rodziny. Ojciec z matką…. Nie wróć. Zacznę od początku. Wychowałem się w sierocińcu. Potem znaleźli się ludzie, którzy mnie chcieli. Zostałem adoptowany. Jednak musiałem powstać z nasienia Szatana, bo w wieku 18 lat zacząłem brać, pić i bić się. Co brać? Jezu, jak to co? Środek na wszelkie smutki i złości – narkotyki. Tym postępowaniem sprawiłem, że w wieku lat 19 straciłem „rodziców”. Wyniszczyłem ich psychicznie i fizycznie. Pewnie w waszych głowach powstała myśl, że taka sytuacja musiała postawić mnie do pionu i oprzytomniałem. Otóż nie. Wmawiałem sobie, że ich nie potrzebuję. To moi kumple i kumpele są moją jedyną rodziną, bo tylko oni mnie rozumieją. Teraz wiem, jaki byłem głupi. W sumie to znajduję się tu przez tych moich „przyjaciół”. Zrobili mi coś, co na zawsze przewróciło mój świat do góry nogami. Nie, nie powiem co mi zrobili. Nie przejdzie mi to przez gardło. Naprawdę żałuję tego kim byłem. Cholera! Odwróciłem się za siebie. Boże aż tak daleko udało mi się odpłynąć? Brzeg wydawał się teraz taki mały… Zacząłem płynąć dalej i stało się. Straciłem całkowicie siły. Gdy zacząłem opadać na dno, wynurzyłem się i po raz ostatni nabrałem w płuca powietrza. Po tym zapadałem się w tej zielonej wodzie. Moje długie włosy unosiły się po obu stronach mojej głowy i poruszały się wraz z wodą. Wyglądały jak te syreny. Na pewno nie raz widzieliście to na filmie czy bajce, jak wraz z ruchami wody włosy syreny delikatnie falują. Tak robiły teraz i moje. Opadałem coraz niżej i niżej, a świecąca powierzchnia wody oddalała się ode mnie. Nagle poczułem przeszywający ból w płucach. Dosłownie jakby mi je rozrywało. Krzyknąłem przez co otoczyły mnie małe srebrne bąbelki, płynące w górę jakby ode mnie uciekały. Wyciągnąłem dłoń w stronę świecącej powierzchni wody. Przed oczami zrobiło mi się mglisto, a po chwili w ogóle nastała ciemność.
Zobaczyłem moich rodziców. Byli smutni. Chcę ich przytulić i przeprosić. Zacząłem biec w ich kierunku. Jednak oni ciągle się oddalali. Nagle zatrzymali się, odwrócili się w moja stronę i uśmiechając się do mnie smutno pokręcili na boki głowami. Otworzyłem raptownie oczy, krztusząc się wodą. Ktoś przekręcił mnie na bok, abym mógł ją wypluć. Leżałem na plaży, a nade mną wisiała twarz jakiegoś przystojnego mężczyzny. Z tą poświatą od słońca brakowało mu tylko białych, wielkich skrzydeł. A może ja na serio utonąłem i tak wygląda przejście na drugą stronę. Jeśli tak to w swoich księgach popełnili jakiś błąd, bo ja raczej powinienem być w piekle a nie niebie. Nagle usłyszałem długi, piszczący i denerwujący dźwięk. Wtedy zrozumiałem. To karetka. Wcale nie utonąłem – uratowano mnie. Byłem wściekły. Dlaczego?! Jestem aż tak bardzo do niczego, że nie potrafię się nawet utopić? Następnym razem poderżnę sobie gardło albo strzelę w łeb. Śmierć gwarantowana.
-Całe szczęści, że byłem na plaży…
Usiadłem patrząc na chłopaka.
-Całe szczęście?! Kto pozwolił ci mnie ratować?! Do tego wezwałeś karetkę i będą mnie teraz przetrzymywać w szpitalu!
Opadłem na piasek i schowałem twarz w dłoniach. Co ten idiota sobie myślał?! Nie wiem co się stało, ale chyba straciłem przytomność bo nastała ciemność. Ona mnie zaczyna pochłaniać. 
Otworzyłem oczy i wpatrywałem się w biały, oświetlony sufit. Świetnie. Czyli jestem w szpitalu. Musieli mnie tu zabrać kiedy straciłem przytomność. Rozejrzałem się i usiadłem na łóżku. Nienawidzę szpitalu. Śmierdzi tu, wszystko jest przeważnie białe a do całości wiecznie kręcące się pielęgniarki i lekarze w białych kitlach, wyglądają jak duchy czy lepsze wydanie kostuch, które tylko czekają na to aby pożreć twoją duszę.
-O! Obudził się Pan. Jestem doktor Rato i ma Pan gościa. 
-Gościa? 
Niby kogo? Nie ma mnie kto odwiedzać. Zrezygnowany i przekonany, że to jakaś pomyłka spojrzałem na drzwi. Od razu zamarłem. Stał w nich jeden z goryli mojego "szefa". Lekarz wyszedł, a ja ze strachu zacisnąłem palce na kołdrze pod która leżałem. 
-Odbiło ci? Szef kazał mi przekazać, że jak tylko wrócisz będziesz pracował sto razy ciężej niż do tej pory. Jesteś najlepszy i zdajesz sobie z tego sprawę. 
-T-tak. Możesz już iść. Jestem zmęczony. 
Przekręciłem się na bok i po sam czubek głowy naciągnąłem kołdrę. Mężczyzna wyszedł, a ja poczułem ulgę.
-Widzę, ze towarzystwo to masz ciekawe. W czym niby jesteś taki dobry, hm? 
Zerwałem się do siadu i zobaczyłem w sali chłopaka, który, mnie uratował. Był wysoki, miał czarne długie dredy i jego ciuchy wydawały się na niego za duże. Wszystko słyszał? Świetnie. 
-Matka cię nie uczyła, że nie podsłuchuje się rozmów innych ludzi? 
Warknąłem w jego stronę i nakryłem się kołdrą. Niech on zejdzie mi z oczu. Przez niego jeszcze żyję. 

niedziela, 9 grudnia 2012

Ogłoszenia parafialne :D

Po pierwsze na http://nothingeverwentasitshould.blogspot.com/ jest nowa nota :D Zapraszam do czytania i komentowania.
Po drugie jutro, najpóźniej pojutrze pojawi się tu nowa nota ;] A co i jak wyjaśnię Wam wtedy jak ją wrzucę :D

środa, 28 listopada 2012

One shot :D

Dziś mam dla Was one shota :D Jakoś wpadł mi do głowy po przeczytaniu na blogu mojej kochanej wspólniczki z innego bloga :D Wiecie o kogo chodzi. Nie wiem czy to fajne, czy nie. Jednak mam nadzieję, że spodoba się i zostawicie jakieś opinie. Zapraszam do czytanie :D


Kiedy to wszystko się zaczęło? Sam nie pamiętam. Przyczyną tego była chyba sytuacja w moim domu. Wiecznie pijący rodzice, którzy potem kłócili się o byle co. Ja oczywiście musiałem tego słuchać. Miałem dość. Ostatnio te kłótnie nasiliły się, a ja nie potrafiłem skupić się na nauce. Spadły mi lekko oceny. Dlatego postanowiłem uciec i właśnie w ten oto sposób stałem się męską dziwką. Spodobało mi się to. Oczywiście na początku bolało, ale przeszło. Kasa była łatwa i szybka. A o to mi chodziło. Zabawne, że właśnie o takich sprawach myślę, kiedy jestem posuwany od tyłu przez starszego kolegę w jednej z klas.
-Mm… Mocniej
Nie musiałem tego powtarzać, bo już po chwili byłem mocno jebany. Tak było lepiej. Mój klient szybciej dochodził, a ja miałem kasę. Podniosłem głowę do góry i odchyliłem ciało, po to by po chwili opierać się plecami o tors chłopaka. Wtedy zobaczyłem, że ktoś nas obserwuje. Uśmiechnąłem się, bo doskonale wiedziałem kto to jest. Tom Kaulitz. Najlepszy uczeń i syn dyrektora szkoły. Daniel położył dłonie na moich biodrach i jeszcze szybciej zaczął poruszać się we mnie. Kilka sekund później głośno krzycząc doszliśmy wspólnie: on we mnie, a ja na podłogę. Sięgnąłem do torebki i wyjąłem wilgotne chusteczki. Daniel wyszedł ze mnie, zapiął rozporek i bez słowa opuścił klasę. Ja w tym czasie przemyłem tyłek, aby nasienie nie pobrudziło mi potem bielizny i spodni. Toma już nie było. Jak tylko doszliśmy uciekł. Będę musiał go złapać i załatwić to tak, aby nie wygadał nikomu. Moi klienci milczeli, bo zdawali sobie sprawę, że jeśli wyjdzie to na jaw to raz będę w tym siedzieć ze mną, a dwa nie będą mieli kogo pieprzyć. Ta cała buda jest szkołą dla chłopców. Nie ma tu cip aby mogli sobie ulżyć. Wytarłem się dokładnie i naciągnąłem bieliznę, spodnie i łapiąc torbę wyszedłem z klasy. W szatni założyłem buty i opuściłem szkołę. Wrócę zaraz do mojego chorego domu. Znajdując się koło niego, już na całej ulicy było słychać krzyki moich starych. Nie podobało mi się to. Znowu będę słuchać tego, a może nawet oberwę. Wszedłem do domu i nic nie mówiąc ruszyłem na górę. Zobaczyli mnie.
-A ty dokąd gówniarzu?
-Mam dużo pracy domowej. Jakbyście nie zauważyli to chodzę do szkoły.
-I nie wiemy po co. I tak jesteś zerem i nic z ciebie nigdy nie będzie.
-Wiem.
Po tych słowach uciekłem na górę. Gdy tylko znalazłem się w pokoju uderzyłem z pięści w ścianę. Chcę stąd uciec jak najszybciej. Tak nie da się żyć. Zapaliłem lampkę przy biurku i udawałem, że coś robię. Naprawdę opracowywałem plan, jak uciec z domu i co zrobić z tym Tomem. Pogrążony tymi sprawami zasnąłem i rano obudził mnie budzik. Wstałem z biurka, na którym leżałem zgięty w pół i wyszykowałem się do szkoły. Oczywiście prysznic to pierwsza sprawa, ponieważ będę mieć kilku klientów dziś. Po ogarnięciu się wybiegłem z domu. Nie jadałem w nim. Z kasy jaką zarabiałem swoim ciałem kupowałem śniadania w szkole. Wszedłem na stołówkę i oczywiście mijając bogatych gówniarzy byłem klepany po tyłku, co podsumowałem cwanym i zboczonym uśmiechem. Stało się to moim dniem powszechnym. Po zjedzeniu kanapek ruszyłem korytarzem w stronę klasy i… Zobaczyłem go. Cholera takiej okazji mogę więcej nie mieć. Przyśpieszyłem i kiedy byliśmy koło Sali biologicznej wepchnąłem go do niej i zamknąłem na klucz drzwi.
-Co ty wyprawiasz?! Śpieszę się. Przepuść mnie.
-Nie tak szybko kochany. Wczoraj widziałeś coś czego nie powinieneś. Dlatego wybacz, ale zamierzam zamknąć ci usteczka.
-Co?! Zejdź mi z drogi.
Odepchnął mnie i prawie upadłem. Jednak nie zrobiłem tego. Wściekłem się i łapiąc go za dredy powaliłem go na ziemię. Złapałem jego ręce na plecach i zdejmując jedną dłonią krawat, związałem mu nim nadgarstki. Był teraz bezbronny. Dmuchnąłem na jedno z pasemek, jakie opadło mi na twarz.
-Nie miałem tego w planach, ale nie dajesz mi wyjścia.
Przekręciłem go i oparłem go o ścianę. Nachyliłem się nad jego twarzą sunąc palcem po jego policzku.
-Nie martw się. Zajmę się twoją cnotą Tom .
Zaśmiałem się i rozpiąłem spodnie. Widziałem, że patrzy na mnie z przerażeniem i próbuje w stać. Wtedy za każdym razem pchałem go na podłogę. Po kilku minutach zmagań zostałem od pasa w górę tylko w koszuli. Klęknąłem przed nim i ukrywając twarz przed jego kroczem rozpiąłem mu spodnie.
-Przestań! To jest chore!
-Jasne…
Zaśmiałem się i wysunąłem jego członka. Ująłem go w usta i zacząłem mu obciągać. Już nie krzyczał. Po prostu zamilkł. Pracowałem głową i językiem aż mu nie stanie. Kiedy do tego doszło, podniosłem się i kładąc mu ręce na ramionach nabiłem się na jego członku. Wspólnie jęknęliśmy. Nie czekałem na nic, od razu zacząłem skakać na Tomie i po chwili wpiłem się w jego usta. Zaskoczył mnie bo oddał pocałunek, a już po chwili sam poruszał biodrami wychodząc naprzeciw moim ruchom tyłka. Nie trzeba było wiele i doszedł we mnie. Uśmiechnąłem się i rozwiązałem jego ręce. Patrzył na mnie w szoku.
-Gratuluję. Od dziś nie jesteś już prawiczkiem.
Zaśmiałem się przyglądając się jego twarzy. Uklęknąłem przed nim kładąc dłonie na udach.
-Ja..
-Co jest? Nie podobało się?
-To nie tak…
-To dobrze.
Podniosłem jego twarz za podbródek i wpiłem się w jego usta.
-To wynagrodzenie za trzymanie buzi na kłódkę.
Oblizałem usta i ubrałem się. Tak właśnie zaczęły się moje spokojnie dni w szkole. No prawie.
(…)
-Najpierw zapłata tak?
Dostałem odpowiednią kwotę i schowałem ją do kieszeni spodni.
-Dziękuję.
-Bill…
Przytulił mnie od tyłu całując moją szyję.
-Tak, wiem. Nie pośpieszaj mnie.
Rozpinałem koszulę, kiedy Denis mnie całował.
-W sumie po co ci ta kasa? Nie wyglądasz na takiego, który jej potrzebuje.
-Jestem w trakcie ucieczki z domu.
-Pokłóciłeś się ze starymi?
-Można to tak nazwać.
Odwróciłem się i zarzuciłem mu ręce na szyję.
-To może chciałbyś pomieszkać u mnie?
-Mogę? Pewnie, że chcę.
-Bill, czy te plotki o tobie i tym gościu są nieprawdą?
-Co? O czym ty mówisz…
Wpiłem się w jego usta z uśmiechem.
-Coś o tobie i synu naszego dyrektora.
Co?! Nagle drzwi w klasie otworzyły się i stanął w nich nie kto inny jak Tom.
-TUTAJ JESTEŚ!
Musiał przyleźć właśnie teraz? Rzucił mi się na szyję. Boże, jaki on jest irytujący.
-Wszędzie cię szukałem. Dlaczego nie poczekałeś na mnie rano i mówiłem, żebyśmy wspólnie zjedli lunch!
-Morda. Puszczaj mnie.
Odepchnąłem go od siebie.
-Poza tym jestem zajęty jakbyś nie zauważył.
-Bill, ale ten koleś zwiał.
-Co?!
Cholerny drań. Szybko włożyłem rękę w kieszeń. Przynajmniej mi zapłacił.
-Swoją drogą ten koleś to Adams z trzeciej klasy, prawda?
Westchnąłem i oparłem się o ławkę.
-Musisz mieć kupę wolnego czasu skoro znasz wszystkich z tej szkoły. Poza tym i co z tego?
-CO CI WE MNIE NIE PASUJE?!
-TU NIE CHODZI O NIEPODOBANIE SIĘTY DEBILU! STRACIŁEM PRZEZ CIEBIE WSZYSTKICH KLIENTÓW! WSZYSCY UCIEKLI!
-Klienci? Masz już przecież mnie…
Zacząłem zawiązywać krawat.
-Na początku miało ci to zamknąć mordę. Jeśli chcesz mnie mieć za chłopaka, to płać.
-Ale jesteśmy kochankami, prawda?
Boże weź w niego walnij piorunem czy coś! Boli mnie od tego głowa. Dziś stanowczo pokażę mu, że jest inaczej.
-Bill…
-Czego!
Podniosłem głowę i doznałem szoku. Tom bez ostrzeżenia wpił się w moje usta. Czemu on tak na mnie działa?!
-C-czek… nn..
Nie mogłem nic powiedzieć. Przejął całkowitą kontrolę. Zacisnąłem oczy czując jak walczy swoim językiem z moim. Złapałem go za koszulę, a moje ciało zaczęło drżeć. Po długim pocałunku oparłem głowę o jego ramię.
-lepiej mi idzie po tych 10 razach prawda?
-Nadal jest do dupy.. .
Zaczął całować mnie po głowie.
-Więc daj mi więcej ćwiczyć, tą główną część też.
Przytulił mnie mocno. Umie uczyć się naprawdę szybko.
-Dla ciebie Bill..
Otworzyłem szeroko oczy, a moje serce zaczęło bić mocno. W głowie powtórzyłem to co powiedział. Dla ciebie. Czułem, że rumienię się.
-N-nie prosiłem o to…
-ooo już prawie pora, aby nas odebrali.
Podszedł do swojej i mojej torebki. Zawsze jest wytrwały i na koniec wszystko idzie tak, jak on chce. Wyciągnął do mnie dłoń z szerokim uśmiechem na ustach.
-Chodźmy do domu, Bill.
Złapałem jego dłoń i szedłem za nim z głową w dół, aby włosy zakryły moją rumianą twarz. Łazi za mną wszędzie i przyczepił się mnie jak rzep psiego ogona, a ja już przez dziesięć dni non stop idę za tym rzepem i ląduję w tym samym domu.
-Mam ochotę na chińszczyznę i pudding, a ty?
-Spoko.
A najgorsze jest to, że nienawidzę siebie za to, że tańczę tak jak on zagra.
-Przy okazji. Śpijmy dziś razem Bill.
Zakryłem twarz dłonią płonąc po same uszy.
-Nie decyduj o tym sam idioto..
Chyba już zawsze będę podążał za tym rzepem…

piątek, 16 listopada 2012

Uwaga!

Razem z Czarną Pe piszę bloga :D Jest nowy i jest na nim na razie tylko jedna nota:] Jak coś zapraszam do czytania i komentowania:]

http://because-life-is-a-crown-of-thorns.blogspot.com/

czwartek, 15 listopada 2012

You will be mine: odcinek 3

Po tym co stało się na cmentarzu, zostałem zabrany do sypialni Trumpera. W jego sypialni zostałem pozbawiony ostatniego materiału, który chociaż trochę zakrywał moje ciało – koszuli. Po tym moje nadgarstki zostały przywiązane do moich kostek. W ten sposób Trumper miał lepszy dostęp do mojego tyłka. Nie był delikatny.
-Ah! N.. nie…
Uklęknął jednym kolanem na łóżku i złapał za moje uda. Uniósł w ten sposób mój tyłek i tym samym ułatwił sobie do niego dostęp. Wchodził teraz we mnie jeszcze głębiej.
-Ugh.. Boli…
W moich oczach ciągle były łzy. Sam nie wiem skąd się brały i czemu jeszcze ich wszystkich nie wylałem.
-Nie masz wyboru. Musisz wytrzymać… Przyzwyczaisz się do tego.
Po tych słowach jego pchnięcia stały się jeszcze silniejsze i brutalniejsze.
-N-nie… proszę… Ahh!!
Spojrzałem na niego jednym okiem. Jego twarz wyglądała przerażająco. Bałem się go. Wyglądał tak, jakby chciał mnie zabić. Wyciągnął przed moje oczy dłoń. W palcach trzymał moje szkiełko.
-Mam się nad tobą zlitować? A może odpowiesz mi szczerze na pytanie…
Przysunął szkiełko do swojego oka.
-Skąd masz to szkiełko? Jest rzadko spotykane, wydaje mi się, że gdzieś je już widziałem… I dlaczego jest dla ciebie aż takie ważne?
Zarumieniłem się, a on ponownie wyciągnął w moją stronę szkiełko.
-Co przede mną ukrywasz? Odpowiedź!
To było wtedy… kiedy po raz pierwszy się spotkaliśmy. Dlatego jest tak cenne dla mnie. Nikomu nie powiedziałem o tamtym spotkaniu. To mój sekret, moja pierwsza miłość, moje wspomnienie o tobie. Nie mogę przecież tego powiedzieć. Przekręciłem na bok głowę rumieniąc się jeszcze bardziej. Kątem oka zobaczyłem, że jest on wściekły.
-Kto ci to dał? O kim teraz myślisz?
Ponownie pokazał mi szkło przed oczami. Nachylił się nade mną, lądując między moimi nogami i położył dłoń na moim policzku.
-Bill… Pamiętaj, że jesteś moją własnością. Te bursztynowe oczy, ta zdrowa gładka skóra…
Odchylił się i wsunął mi w odbyt palec.
-… i to niezbadane nigdy wcześniej miejsce… To wszystko należy do mnie. Dlatego dobrze zrobisz, jeśli zerwiesz z poprzednim życiem, co oczywiście oznacza, że zapomnisz o tej osobie!
-P-Panie Trumper!
Wbił w moją nagą klatkę owo szkiełko i przesunął nim aż do brzucha. Moją skórę ozdobiła czerwona ciecz – krew.
-Nie patrz na nikogo innego, nie myśl o nikim innym, jak tylko o mnie!  Mój lojalny sługo!
Po tych słowach znowu we mnie wszedł posuwając mnie jeszcze ostrzej i brutalniej, jak kilka minut temu. Dlaczego nie mogłem mu tego zdradzić? Dlaczego nie mogłem powiedzieć mu, że ja…
-AAAA!!
Zaczął ciąć mnie tym szkłem wszędzie, oszczędził jedynie twarz. Potem nie wiem co się działo. Nie miałem siły aby ruszyć palcem czy powieką. Leżałem więc wycieńczony na łóżku Trumpera. Poczułem, jak ktoś mnie chce podnieść i wtedy usłyszałem głos tego, który całą dzisiejszą noc mnie gwałcił.
-David. Myślę, że tego tresowania było na dziś dla niego aż nad to. Wezwij lekarza zanim umrze.
Nie wiem ile tak leżałem. Jednak po jakimś czasie udało mi się wstać z łóżka. Odnalazłam koszulę w szafie. Była na pewno Trumpera. Nałożyłem ją na siebie i kiedy byłem schowany za wielką kotarą usłyszałem otwierane drzwi. Do pokoju wszedł jakiś mężczyzna. Usłyszałem głos Davida, który kazał mężczyźnie streszczać się, ponieważ ma on godzinę. Ale godzinę na co? Trzymając kurczowo materiał od baldachimu wysunąłem się delikatnie.
-Kim… jesteś?
-Ah. To pewnie o ciebie im chodziło. Miło mi cię poznać. Nie bój się. Jestem lekarzem.
-Lekarz?
Podszedł do mnie i bacznie mnie obserwując usiadł na łóżku.
-Więc jak masz na imię?
-Bill..
-Bill.. pozwól mi się zbadać i wyleczyć twoje rany. Widać, że jesteś poważnie poraniony.
Złapał mnie za rękę w okolicy nadgarstka i rozpiął koszulę. Jego oczom ukazało się sporej wielkości nacięcie. Usiedliśmy na łóżko. Lekarz przecierał gazikami i wodą utlenioną moje rany. Nie byłem tylko pocięty. Byłem też pogryziony, a na nadgarstkach i kostkach miałem otarcia od sznurów i kajdan. Jeszcze bardziej rozpiął moją koszulę. Złapałem za nią.
-Coś się stało Bill? Nie miałeś nigdy kontaktu z normalnymi ludźmi?
Nagle zaczął on dotykać mojego sutka. Zadrżałem. Co on robi? Skuliłem się bardziej w sobie i chciałem odejść od niego, ale przytrzymał mnie za ramię.
-Nie ruszaj się. Wszystko w porządku. Chcę jedynie posmarować twoje rany. Połóż się.
Zrobiłem jak kazał. Jednak zakrywałem się szczelnie koszulą. Dobrze, że Trumper jest ode mnie o wiele większy i materiał koszuli sięgał mi ponad połowę ud. Spojrzałem na lekrza. Dlaczego jego wzrok mnie przeraża..? Podniósł moje nogi i moimi rękami oplótł je na wysokości kolan.
-Przytrzymaj je tak. Trochę wyżej…
Zarumieniłem się. Teraz widział mnie dosłownie całego.
-Co za okropna dziurka…
Wsadził we mnie palca i po chwili poruszania we mnie wyjął go. Byłem przerażony. Zamiast puścić nogi ścisnąłem je mocniej.
-Nasienie… Zostałeś zgwałcony?
Te słowa sprawiły, że poczułem się jakbym dostał po twarzy. Byłem cały czerwony, a moje serce zaczęło walić jeszcze mocniej.
-Biedne dziecko… co się tu do diaska stało?
Puściłem nogi, bo chciałem uciec od niego. Przerażał mnie on.
-Ah… ja..
Położył dłonie na moich udach.
-Trzymaj ręce przy sobie, leż spokojnie i unieś nogi.
Zrobił to. Wsadził we mnie bez ostrzeżenia dwa palce. Zabolało. Zacisnąłem palce na pościeli. Gdzie jest Trumper?! Niech go zabierze! Kiedy poruszał we mnie palcami czułem, jak sperma Trumpera zalewa moje pośladki.
-Jest tego tak dużo. Powiedź mi, ile razy w tobie doszedł? Twój zwieracz ciągle reaguje. Kto to zrobił?
-Ugh… N..nie..
-Cóż, musiałem to zrobić. To tylko badanie. A teraz nałożę maść.
Gdy tylko zabrał palce, podniosłem się do pół siadu. Chciałem uciec, ale złapał moje kolana.
-Z-zostaw mnie w spokoju…
Zakryłem penisa, bo pomimo że koleś mnie obrzydzał to mi stał.
-To normalne, że kiedy stymuluje się twoją prostatę, to odczuwasz podniecenie. Nie ma się czego wstydzić.
Próbował na siłę rozsunąć mi nogi, ale stawiałem się.
-No dalej rozszerz nogi.
-Nie!
-Nie, nie chcę! Nie dotykaj mnie!
Machnąłem ręką i uderzyłem go. Nie chciałem tego.
-och… Ja przepraszam…
Nikt prócz Trumpera nie ma prawa mnie dotykać. Rumieniąc się usiadłem. Złączyłem swoje nogi i szczelnie okryłem się koszulą, utrzymując ją obiema rękami.
-Powiedziałem, że nic mi nie jest.
-Wiesz, że twoje rany muszą być opatrzone?
Usłyszałem pukanie do drzwi.
-Cóż, minęła godzina. Ja już pójdę. Uważaj na siebie Bill.
Nie puszczałem koszuli ani też nie spuszczałem z niego wzroku. Kiedy poszedł, podszedłem do okna. Do pokoju ktoś wszedł, więc odwróciłem się aby zobaczyć kto. Był to Trumper. Ubrany był w płaszcz i okulary. Czyli tak, jak po mnie przyjechał. Do tego miał przy sobie srebrną laskę.
-Pan Trumper… Pożyczyłem sobie koszulę, ponieważ nie mam żadnych innych ubrań…
Spojrzałem na niego. Jego wzrok mnie przerażał.
-.. Oprócz tego w jakim przyjechałem, ale on nie nadaje się już od ubioru…
Trumper podszedł do mnie.
-Panie Trum…
Stanął przede mną, uniósł swoją laskę i uderzył mnie nią w twarz. Upadłem na podłogę od siły uderzenia. Z wargi zaczęła sączyć mi się krew. Z przerażeniem i łzami w oczach spojrzałem na niego. Uśmiechał się wrednie i złowieszczo.
-Nie potrzebujesz ich. Niby dlaczego pies powinien nosić ubranie?
Złapał mnie za koszulę i pociągnął za nią ku górze. Był inny. Coś się stało. Nie wiem o co chodzi, ale był wściekły. Położył dłoń na moim penisie.
-Palce tego lekarzyny sprawiły ci tyle przyjemności…
Czyli widział to?! Ale jak?!
-Masz ruję, że jest ci obojętne, kto cię dotyka?!
Złapał w palce mój podbródek mocno go ściskając. Ponownie miałem łzy w oczach. Moje ciało drżało. Łzy zaczęły płynąć po moich policzkach.
-Ja.. n.. nie jestem…
Jak on mógł powiedzieć coś takiego?! Jak mam go przekonać, że nie jest jak mówi?! Zdjął okulary i ujrzałem jego rubinowe oczy. Bijąca w nich wściekłość było przytłaczająca. Nachylił swoją twarz nad moją.
-Jeśli nie ma mnie w pobliżu, każdy może to robić?!
-Panie Trumper…
Nic więcej nie powiedziałem, bo mi nie dał. Przekręcił mnie na brzuch i jednym mocnym szarpnięciem zdarł ze mnie koszulę. Zaczął majstrować przy swoich spodniach.
-Ah! Poczekaj!
Wszedł we mnie najbrutalniej jak tylko mógł. Łzy zalały moje policzki.
-AAAA! RANISZ MNIE!!
-Nie potrzebujesz nawet gry wstępnej. Wyglądałeś na bardzo spełnionego, kiedy miałeś w tyłku palce tego doktora…
Pchnął we mnie i usłyszałem, jak coś kapie na podłogę. Leżałem na niej, a Trumper wisiał nade mną. Wpatrywał się we mnie mając dłonie ułożone po obu stronach mojego ciała.
-Nie byłem…
Cholera… beznadzieja. I tak cokolwiek bym nie powiedział on mnie nie posłucha. Znowu popłakałem się. Jego twarz nieco złagodniała. Jednak było ty chyba tylko moje złudzenie. Po chwili na jego ustach pojawił się perfidny uśmiech.
-Cóż… pomogę ci. Jesteś już na to gotowy psie!
Złapał za moje biodra i uniósł je. Wtedy zaczął mnie brutalnie i ostro posuwać.
-Ah!
-Co jest?
Warknął nade mną i już po chwili czułem na swoim penisie jego palce.
-Wolisz palce doktora? A może tego faceta, o którym nie chcesz mi nic powiedzieć co?!
Trumper.. ja… To ty jesteś tym… Płakałem jak dziecko. Po tym jak doszedł rzucił na mnie kołdrę.
-Nie próbuj uciekać.
Podszedł do drzwi i spojrzał na mnie.
-Panie Trum…
Wyciągnąłem w jego kierunku rękę. On odwrócił się.
-Moje ubrania ci nie pasują. Powiem Davidowi aby coś ci znalazł.
Po tych słowach wyszedł zostawiając mnie w pokoju. Płakałam. Dlaczego muszę kochać takiego faceta? Takiego potwora? Gwałci mnie kiedy tylko chce, a ja nie umiem przestać go kochać. Dlaczego? Jestem aż tak głupi? Taki naiwny? Dlaczego nie widzi, że go kocham… Nie pamięta mnie z tamtego dnia? Chyba nie skoro myśli, że szkło należało do kogoś innego…

wtorek, 13 listopada 2012

You will be mine: Odcinek 2



Na wstępie jest chciałabym powiedzieć, że nie wiem jak ten odcinek przypadnie Wam do gustu. Pisałam go ledwo widząc przez łzawiące mi od kataru oczy. Dlatego jak są jakiekolwiek błędy to przepraszam ;] 
Rozdział ten dedykuję Czarnej Pe, która pomogła mi przy znalezieniu jednego z imion :D Dziękuję Ci bardzo za pomoc i za czytanie tego opowiadania :D 
A teraz zapraszam was do czytania i komentowania :D 

Po dość długiej jeździe ciemnym lasem, dojechaliśmy na miejsce. Moim oczom ukazał się wielki, zadbany budynek. Nawet nie zdawałem sobie sprawy, że tu w środku lasu coś takiego w ogóle istnieje. Wysiedliśmy z samochodu. Czułem, że Trumper dosłownie depcze mi po piętach.
-Oto moja rezydencja… Proszę tędy. Przedstawię cię mojej rodzinie.
Weszliśmy do środka. Mimo, że z zewnątrz budynek był naprawdę mocno oświetlony.. to w środku panował całkowity mrok. Zauważyłem w kącie dwie, wielkie lalki. Serce podskoczyło mi do gardła, bo wyglądały naprawdę przerażające. Sługa Trumpera porozpalał światła, więc mogłem dokładnie rozejrzeć się po pomieszczeniu w jakim byliśmy.
-Trumper… Przyprowadziłeś nam nowego psa?
To jednak nie są lalki?! To prawdziwi ludzie?!
-Na to wygląda… Podejdźcie bliżej.
Obie podeszły do Trumpera. Jedna była ubrana w długą czarną suknię, a druga w czerwoną. Nawet makijaż miały jak lalki.
-To jest Alex, a to Sam. Moi krewni. A dokładniej kuzyni, przyrodni bracia.
-Bracia?!
To są chłopcy?!
-Jak masz na imię?
-B-Bill…
-Bill… Poznałeś już nasze zwyczaje?
-Huh?
Nie zdążyłem nawet zareagować, bo już po chwili ktoś od tyłu pociągnął mnie w dół, kopnięciem uginając nogi przez co upadłem na kolana przed kuzynami Trumpera. Ten w czarnej sukni podszedł do mnie, podciągnął ją do góry i wtedy zobaczyłem, że nic pod nią nie ma. Jest nagi, a moim oczom ukazał się jego penis i jądra.
-Poliż go.
Powiedział z wrednym uśmiechem.
-Co?
Nie wiele mogłem powiedzieć, bo już po chwili miałem wykręcaną rękę i byłem przygwożdżony kolanem do podłogi. Już wiedziałem kto to robi – David. Złapał mnie za głowę i odchylił ją w taki sposób, że musiałem patrzeć do góry na Alexa.
-Poliż go!
Warknął z perfidnym uśmiechem na ustach. Co to ma być?! Żart?!
-Nie! Nie ma mowy!
Zacząłem cały drżeć. Boże gdzie ja trafiłem?! Myślałem, że będzie mi to lepiej niż w domu, ale chyba byłem w cholernie wielkim błędzie! Nagle zostałem powalony na podłogę i coś długie mocno uderzyło mnie w plecy. Wygiąłem się w łuk i spojrzałem na swoje plecy przez ramię. Miałem rozwaloną koszulę, a w rozdarciu leciało mi krew. Spojrzałem na Davida. Uderzył mnie z bata. Ten człowiek mnie przeraża. Czym on jest!
-Trumper… Ten pies w ogóle nas nie słucha…
- Spokojnie… Musimy go powoli wtajemniczyć. Wiecie z miłością i batem na pewno nauczymy go posłuszeństwa.
Spojrzałem na Trumpera. Uśmiechał się do mnie wrednie. Jak mogłem być tak głupi! Jak mogłem zakochać się w takim potworze?! Bo nim był! To co stało się potem… Nie wiem czy wydarzyło się w sekundę. Zostałem zaciągnięty do piwnic. Tam założono mi na szyję metalową obręcz z łańcuchem i to samo zrobiono z moimi rękami i nogami. Jednak przed nałożeniem na nogi kajdan, pozbawiono mnie spodni i bielizny. Boję się… Naprawdę… Nawet nie wiem kiedy zacząłem płakać.
-David.
-Tak, panie.
Stał nade mną ten kat z jakimś pejczem w ręku. Trumper złapał za łańcuch od tego co miałem na szyi. Spojrzałem na niego błagalnie. Szybko złapałem za ten sam łańcuch.
-Proszę nie rób tego! Co ja takiego… AAHHHH!!
Dostałem kilka razy po plecach i odkrytych udach, gdzie od razu pojawiła się krew. Niech ktoś mi pomoże!  Po kilku uderzeniach Trumper nachylił się nade mną i ujął w dłoń moją twarz.
-Masz słuchać się każdego pod tym dachem. A ja upewniam się tylko, że to zrobisz..
Nie panowałem już nad drżeniem ciała. Byłem przerażony tym, co oni mi zrobią.
-David służył kiedyś w wojsku, więc zna wszelkiego rodzaju tortury. Nie myśl o ucieczce, czy czymś podobnym, bo zostaniesz solidnie ukarany.
Złapał mnie od tyłu odchylając do siebie moją głowę, jedną z dłoni kładąc na moim gardle. Przede mną stał David z jakąś wielką igłą.
-Widzisz tą igłę? Jeśli przebiję ci nią struny głosowe, nie będziesz w stanie mówić… Ani tym bardziej zdradzić sekretów tego domu. Jedna ze służących, która stąd uciekła… Została potraktowana właśnie tym samym narzędziem i zmarła. Nie będziesz taki głupi jak ona, prawda?
To nie dzieje się naprawdę! To jest tylko zły koszmar, z którego zaraz się obudzę, prawda?! Błagam niech tak będzie. David złapał mnie za rękę i odchylił głowę przybliżając ostrze igły do mojego gardła. Popłakałem się na dobre.
-N..Nie… Puść mnie! Pomocy!
-Nie musisz się niczego bać Bill… Dopóki nie uciekniesz.
Spojrzałem na Trumpera, a ten zaczął powoli się rozbierać. Zdjął okulary, podobne do tych które kiedyś mu potłukłem, płaszcz i resztę garderoby.
-Okażę ci moją wspaniałomyślność tylko wtedy… gdy przyrzekniesz na swoje życie, że zostaniesz…  Twoje serce i ciało zostanie oczarowane moim pięknem.
Jego ciało jest takie… idealne. Nie ma takich ludzi. Ta budowa, ta piękna twarz niczym młodego boga. Jego ciało jest takie blade, a zarazem pięknie. Oczy czerwone niczym rubiny. Jedyne co mi tu nie pasuje to te czarne dredy. Uśmiechnął się do mnie lubieżnie.
-Przysięgasz, że zostaniesz, Bill?
Czym on jest? Demonem? Bo człowiekiem na pewno nie. Takie piękno u ludzi nie występuje.
-Jeśli nie przysięgniesz, że będziesz posłuszny – zginiesz. Jeśli tak, to pocałuj moją stopę.
To piękno nie jest stąd… Ono jest niemal święte. Nawet nie wiem kiedy, a pochylałem się nad jego stopą i lizałem ją. Trumper uklęknął przede mną na jednym kolanie uśmiechając się do mnie. Złapał ponownie tej nocy w dłoń moją twarz i nachylił nad nią swoją. Dzieliły nas jedynie milimetry.
-Dobry chłopiec. A teraz zaczniemy twój trening… Mój zwierzaku…
David podniósł mnie bez najmniejszego problemu, rzucił na jakiś metalowy stół i już po chwili unieruchomił mi nogi. Ręce miałem związane na plecach, więc nie mogłem nic zrobić. Teraz do mnie dotarło na co przystałem. Nie chcę! Jednak wolałbym chyba umrzeć!
-Nie… AHHH!
Wydarłem się i ponownie popłakałem, ponieważ David bez jakiejkolwiek delikatności wsunął mi coś twardego i dużego w odbyt. Po drugiej stronie stołu, czyli tam gdzie znajdowała się moja głowa, stanął Trumper. Ujął dłońmi moją głowę.
-Otwórz usta. Masz mnie słuchać.
Zabrał jedną dłoń i tą co pozostała na mojej głowie odchylił mi głowę, drugą natomiast złapał za swojego członka, który był naprawdę wielkich rozmiarów.
-Weź mnie do buzi.
Zamknąłem szybko oczy i zacząłem drżeć. To jest jakiś chory, w ogóle nie śmieszny żart… Drżąc jeszcze bardziej uchyliłem usta, a Trumper wsunął w nie swojego członka. Nie otwierałem oczu. Bałem się.
-Dokładnie. Grzeczny chłopiec. Użyj języka i ssij go… O tak..
Wykonywałem jego polecenie. Jego członek nie mieścił się w moich ustach i przy każdym pchnięciu dławiłem się nim.
-David, kontynuuj…
Nagle poczułem, jak coś niszczy mnie od środka. Tak, potraktowano mnie prądem. To co miałem w odbycie było podłączone do prądu. Szarpnąłem się i zacisnąłem szczęki, oczywiście na penisie Trumpera.
-Uważaj! Nie używaj zębów! Wiem… że nie zrobiłeś tego celowo.
Usłyszałem głosy tych chłopców, braci Trumpera.
-Kochany bracie. Księżyc jest dziś taki piękny. Może zabierzemy naszego psa na spacerek?
-Świetny pomysł!
Zostałem zabrany ze stołu i musiałem nadążyć za Trumperem, który ciągnął mnie za łańcuch, jak psa na smyczy. Podszedł do niego David i narzucił na jego ramiona szlafrok. Tam, gdzie mnie zabrano… To był cmentarz. Trumper pochylił mnie do przodu i złapał za biodra. Moje dłonie ciągle były związane na plecach, więc ledwo utrzymywałem równowagę.
-Piękny widok… Aż zapiera dech w piersiach, prawda Bill?
Wtedy bez ostrzeżenia wszedł w mój odbyt, a po okolicy rozszedł się mój krzyk. Znowu po policzkach płynęły mi łzy. Nie był ani trochę delikatny. Jego ruchy stały się brutalne i szybkie. Moje łzy spływały mi po nosie i znikały w ziemi pode mną. Poczułem jak coś spływa po moich udach. Nie musiałem długo myśleć co to jest. To na pewno była moja krew.
-TO BOLI! AHH! PANIE TRUMPER!! PROSZĘ!!
-To twój pierwszy raz, dlatego boli…
Jego głos był zimny niczym lód. Bracia Trumpera stanęli przede mną i śmiejąc się ciągnęli mnie za łańcuch od tego co miałem na szyi. Drżąc, ledwo stoją i jęcząc, starałem się wytrzymać ból. Nie miałem wyboru. I tak mnie nie posłucha.
-Mój słodki mały szczeniak..
Jego głos był przepełniony erotyzmem.
-Bill, uwolniłbym cię, ale mógłbyś mi uciec…
Po tych słowach zaczął posuwać mnie jeszcze mocniej.
-Panie… ja!! AHHH!
Mój krzyk rozszedł się echem po lesie. Doszedłem, a gdy tylko Trumper mnie puścił, moje nogi odmówiły mi posłuszeństwa i upadłem na znajdujące się przede mną grób. Dysząc zauważyłem, że na krzyżu znajduje się moja sperma, a z mojego odbytu wypływa nasienie Trumpera. Nie zauważyłem jednak jednego. Tego, że z kieszeni mojej koszuli wpadło mi moje cenne szkiełko, a Trumper je podniósł… I właśnie to zgotuje mi piekło jakiego jeszcze nigdy w życiu nie zaznałem i o jakim nigdy bym nie pomyślał…
Cza­sami pod ser­decznym uśmie­chem kryją się wiel­kie doz­na­ne krzyw­dy, nies­pełnione marze­nia i miłość, która za­miast szczęścia ofiaro­wała ból…

poniedziałek, 12 listopada 2012

Zapowiedź :D

Wpadłam na pomysł, aby w postaci rysunku zrobić Wam zapowiedź nadchodzącego odcinka. Nie wiem, czy uda mi się wrzucić go dziś ponieważ wypadło mi coś ważnego... W każdym razie wrzucam Wam swoje "dzieło". Jak się podoba?
P.S Dla dociekliwych, pęt jaki Bill ma w dupie na rysunku jest pod prądem ;] A to z krzyżem... Tak Bill jest jebany na nagrobku ;]



sobota, 10 listopada 2012

You will be mine: odcienk 1

Dobrze. Więc tak jak obiecałam wrzucam tutaj pierwszy odcinek nowego opowiadania pod tytułem "You will be mine". Nie wiem, czy w ogóle ono przypadnie Wam do gustu, czy też nie... Mam jednak cichą nadzieję, że będzie odebrane one pozytywnie ;] Zapraszam więc do czytania i komentowania ;]



Świat w jakim przyszło mi żyć jest gorszy od tych głupich, zmyślonych historyjek w telewizjach czy filmach. Tam jest to tylko wymysł jakiegoś człowieka, a ja niestety tak żyję. Razem z matką i moim ojczymem żyjemy w najbiedniejszej dzielnicy wioski koło Tokyo. Pomimo, że muszę tu mieszkać mój ojciec ma znajomości. Dziwne…
-Bill! Chcę więcej wina! Gdzie jest to cholerne wino!
Nazywam się Bill Kaulitz, mam 14 lat i właśnie siedzę w kącie salonu, drżąc jak liść na wietrze po tym jak mój ojczym mnie właśnie pobił. Jest alkoholikiem i wszelkie swoje frustracje wyładuje na mnie, na moim ciele. Na moim całym ciele znajdowały się siniaki, zadrapania, a moje koszulka była właśnie we krwi. Podeszła do mnie matka i po cichu wyprowadziła na zewnątrz.
-Bill idź do hrabiego po trochę wina. Powiedź mu, że oddamy mu pieniądze, jak tylko twój ojczym dostanie wypłatę.
-Ale matko…
-Po prostu idź! Idź zanim znowu wścieknie się i zacznie cię bić!
Cholera! Mogłaby mnie bronić, a nie tylko patrzy na to jak mnie ten dziad pierze. Pobiegłem tak jak kazała, prosto do hrabiego. Powiedziałem o co chodzi i przekazałem to co kazała matka, że jak tylko dostanie on wypłatę to wszystko oddamy. Dostałem wielką butelkę wina od żony hrabiego, która machnęła na mnie ręką jak na przybłędę.
-A teraz idź już. Zaraz będziemy mieć ważnych gości.
Świat jest okrutny. Gdybym tylko mógł urodzić się w innym miejscu i czasie. Nie byłbym bity i traktowany jak największe gówno. Dobra teraz jest najważniejsze abym szybko dostarczył to wino, bo inaczej ojczym wścieknie się jeszcze bardziej. A tego bardzo nie chciałem. Przebiegając jedną z uliczek doznałem szoku. Nagle przede mną ukazał się wielki, nowoczesny samochód. Odskoczyłem w bok, upadając na czworaka i oczywiście tłukąc butelkę z winą. Noga od razu zaczęła mnie bardzo szczypać, więc spojrzałem na kolano. Miałem je porządnie rozcięte. Auto stało przede mną na milimetry. Spojrzałem na nie, nie ukrywając zaskoczenia. W tej wiosce, a szczególnie w dzielnicy nie było stać ludzi na samochody, a o takich już nie wspominając . Złapałem się za kolano krzywiąc się. Boli… Wtedy z samochodu wysiadł wysoki, przystojny mężczyzna w okularach przeciwsłonecznych i długim czarnym płaszczu przerzuconym przez ramiona. Wyglądał przerażająco.
-Ty… Wszystko ok.?
Ukucnął koło mnie, okrywając mnie tym swoim płaszczem.
-T-tak.. nic mi nie jest..
On nachylił się nad moją nogą, ujął ją w dłoń i zaczął lizać moją ranę. Z moich ust padło jęknięcie, a cała moja twarz zrobił się czerwona. Spojrzałem na jego twarz. Wpatrywał się we mnie z uśmiechem na ustach liżąc moją ranę. Moje serce waliło tak szybko. Bałem się go. Nagle poczułem jak jego palce wsuwają się w moje krótkie, sięgające mniej niż połowy ud spodenki. Zamachnąłem się i spoliczkowałem go.
-PRZESTAŃ!
Wtedy jego okulary spadły mu z nosa i roztrzaskały się o ziemię. Nachyliłem się by je pozbierać, ale wtedy poczułem go nad sobą i zabrał on rozbite oprawki.
-Nie szkodzi… Zaskoczyłem cię.
Wstał i ruszył do auta.
-Wybacz. Dbaj o siebie mały.
Po tych słowach wsiadł na tył auta i zaraz po trzaśnięciu drzwiami odjechał. Uciekłem na polanę. Kim on jest?  Tego dnia po raz pierwszy poczułem co to jest podniecenie. Mój członek sterczał,  a ja musiałem to jakoś ugasić. Zacząłem się po raz pierwszy masturbować i robiąc to wyobrażałem sobie jego sunący język po moim ciele i dotyk jego dłoni po moim udzie. Byłem na tej polanie sam i jęczałem tak głośno jak jeszcze nigdy w życiu. Doszedłem brudząc swym nasieniem trawę.  Na pamiątkę naszego spotkania zachowałem kawałek szkła jego ciemnych okularów. Tej nocy bałem się wrócić do domu. Nie miałem wina, a ojczym i tak będzie musiał za nie zapłacić… Wiem, że zostanę pobity i to mocniej niż wcześniej. Opadłem plecami na trawę i wpatrywałem się w gwiazdy. Po chwili wyciągnąłem przed siebie rękę ze szkiełkiem i wpatrywałem się w nie z rumanymi policzkami.

Kilka lat później...

Nieznosiłem tej szkoły. Jednak uczęszczanie do niej pozwala mi uciec od ojczyma alkoholika i matki, która dalej pozwala mu mnie bić. Mam już 20 lat, jednak nie mogę mu się postawić, ponieważ wyrzuci mnie z domu a wtedy na pewno nie przetrwam.
-Hej, słyszeliście? W gazecie piszą o ciele kobiety znalezionej w lesie niedaleko rezydencji tego polityka.
-Podobno w jej ciele nie było nawet jednej kropli krwi. Mówią, że jest to sprawka wampira, ponieważ dwie rany kłute na ciele są podobne do ugryzienia wampira.
-Jeśli to naprawdę wampir, to musi on mieszkać w rezydencji tego bogacza Trumpera.
-Podobno oprócz naszego burmistrza wioski, nikt kto tam poszedł nie wrócił. Poza tym mówią, że ten wampir żywi się krwią służących a kiedy pozbawi ich jej całej to spala ciała w lesie.
Boże, moi koledzy w szkole naprawdę nie mają o czym gadać. Mówią, że to wampir... ale czy one naprawdę istnieją? Wyciągnałem z kieszeni mundurka szkiełko, które zawsze noszę przy sobie i przyjrzałem mu się. Po zajęciach wróciłem do domu.
-Matko, wróciłem.
-To dobrze.
-Gdzie ojczym? Znowu poszedł pić?
-Powinieneś rzucić szkołę i pomóc rodzinie...
Co? W życiu. Uciekłem do swojego pokoju. Byłem wściekły. Nie ma mowy. Nie będę pracował i zarabiał tylko po to, żeby ten sukinsyn mógł pić! Kiedy tylko pije, to wyżywa się na mnie, a matka na to pozwala. Skończę naukę i wyprowadzę się stąd. Opuszczę wioskę i zacznę w końcu normalne życie. Wyjadę daleko stąd... Nagle drzwi mojego pokoju otworzyły się i stanął w nich mój ojczym. Z wrażenia odskoczyłem, potknąłem się i upadłem tyłkiem na podłogę.
-C..Co chcesz?
Uśmiechnął się do mnie wrednie.
-Wróciłeś do domu i nawet nie przywitasz się ze swoim ojcem? Bill, był tu burmistrz wioski. Przyniósł nam naprawdę sporą kwotę pieniędzy. Od dziś zaczynasz pracować dla tego polityka Trumpera. Jednak na coś się przydałeś.
Zaśmiał się i opuścił mój pokój. On żartuje, prawda? Zostałem sprzedany? Bez jaj! Co ja mam za rodzinę, że za kasę sprzedali własne dziecko?! A co z moim zdaniem, moimi marzeniami i moją nauką?! Skuliłem się w kulkę na podłodze i płakałam. Wtedy znowu przyszedł do mnie ojczym i mnie pobił. Bolało jak zawsze, ale przywykłem... Nie wiem nawet ile to trwało i kiedy sobie poszedł. W nocy przyjechał po mnie Trumper. Przyjechał tym samym autem, na które wtedy prawie wpadłem. Nie był sam. Był z tym samym kierowcą. Czekałem na nich przed domem na schodach. Nie wstałem. Wtedy tamten podszedł do mnie i bez żadnej delikatności, szarpiąc za rękę podniósł.
-To ty jesteś tym, który ma pomagać w posiadłości? Jak się nazywasz?
Złapał mnie za koszule i uniósł do góry jak piórko.
-B-Bill... Bill Kaulitz...
-David. Bądź delikatny. Nie zrań go. Mamy za mało służby, żeby sobie na to pozwolić. Posadź go z tyłu.
Głos Tumpera był zimny niczym lód. Nie pamiętałem go takiego. David nie posadził mnie, a po prostu wrzucił na tył auta. Upadłem całym ciałem wijąc się z bólu. Pozbierałem się i kuląc się w sobie usiadłem w samym rogu siedzenia. Trumper usiadł koło mnie i wlepił we mnie spojrzenie. Nie widziałem tego, ale czułem to.
-Jesteś tu z przymusu? Smutne... Już nigdy nie wrócisz do domu. Nigdy.
Spojrzałem kątem oka na niego. Uśmiechał się. Był naprawdę tajemniczy, ale i pozbawiony uczuć. Spojrzałem na swoje dłonie ułożone na udach. Po policzkach popłynęły mi łzy.
-W.. w porządku...
Powiedziałem cicho. Do takiego domu nie chciałbym wracać... Tu pewnie będzie mi lepiej... Tak pomyślałem, jednak nawet nie wiem, jak bardzo wtedy się myliłem i przez jakie piekło będzie mi dane przejść...

Żyłem, to wszys­tko. Źle czy dob­rze, ale nie ode mnie to już za­leżało. Bo nie zaw­sze się żyje, jak by człowiek chciał, tyl­ko jak się musi....