niedziela, 29 kwietnia 2012

Godfather:Odcinek 5


Stał tak z tą spuszczoną łepetyną, a ja tylko uśmiechałem się pod nosem. Chyba znienawidziłem go już do tego stopnia, że widząc go w takim stanie czułem cholerną satysfakcję. No, ale jeszcze troszkę tu poudaję, żeby nabrał do mnie zaufania, a następnie uderzę w najczulszy jego punkt. 
-Bill mi też było ciężko i nawet nie zdajesz sobie sprawy przez co musiałem przejść... Ale nie gadajmy o tym dobra? Teraz jesteśmy razem i nic nas nie rozdzieli. Nie oddam Cię z powrotem rodzicom, słyszysz? - uśmiechnąłem się do niego z udawaną czułością, a on po tym jak spojrzał na mnie odwzajemnił ten uśmiech. Położyłem się na łóżku i przyjrzałem się dokładnie jego osobie.
-Bill może też się wykąp, a potem zaprowadzę Cię do Twojego pokoju co? - Zgiąłem nogę w kolanie tak, że było widać mi całe udo.
-A-Ale nie zabrałem torby z samochodu...
-Po co Ci torba? Owiniesz dupę ręcznikiem. Nie mów, że zrobiłeś się jeszcze bardziej pizdowaty niż byłeś - zaśmiałem się, ale widząc jego minę westchnąłem - Klucze masz na szafce przy drzwiach wejściowych.
Uśmiechnął się do mnie i wyszedł z pokoju. Podniosłem swoje dupsko z łóżka i podszedłem do wieży włączając jakąś ostrą muzę. W sumie to cały dom był tak skonstruowany, żeby wszystko było dźwiękoszczelne, okna, drzwi i mury. A to z dwóch prostych powodów. Pierwszym było to, że kochałem imprezować i grać po nocach na swojej gitarze elektrycznej, a nie chciałem mieć problemów z glinami których przez zakłócanie ciszy nocnej mógłby wezwać któryś z sąsiadów. Drugim powodem było oczywiście to czym zajmowałem się potajemnie - handel dragami i żywym towarem. Podśpiewywałem sobie machając przy tym tyłkiem i usłyszałem, że do pokoju wszedł Bill. Z bananem na mordzie odwróciłem się do niego, ale mój uśmieszek szybko zszedł z moich ust. Mój braciszek stał w wejściu do pokoju ujebany cały we krwi. Wszedł głębiej do pokoju, a ja zrobiłem krok w jego stronę.
-B-Bill co Ci się stało?! - wrzasnąłem, a on złapał się za ramię gdzie było najwięcej krwi będąc już bliżej mnie i zacisnął powieki zza których popłynęły bezbarwne łzy. Gołym okiem było widać, jak walczy ze sobą i z bólem jaki odczuwał. Zrobił krok w tył i uderzył plecami o regał z książkami.
-Bill co się do chuja stało?! - krzyknąłem podbiegając do niego i obserwowałem dokładnie każdy jego gest.
-M-Moje ramię! - płakał z bólu i dociskał mocno dłoń do ramienia. 
-Ramię? - spojrzałem na nie i szybko zabrałem jego dłoń. Rozerwałem bez problemu materiał jego koszulki i moim oczom ukazała się postrzałowa rana. Obejrzałem ją z obu stron i nie było wylotu kuli. Zapewne zatrzymała się ona na kości. Byłem tak zestresowany, że czułem już pot na swoim czole i karku. Cholera, co się tam do chuja stało?!
-Błagam Cię! Wyjmij mi to! - wił się z bólu i opadł powoli na podłogę. Widziałem jak mocno zaciska szczęki, a pot osadza się na jego czole. 
-Nie mam tu środków znieczulających! - Była to 100% prawda. Sam ich nie potrzebowałem i zawsze kule wyjmowałem na żywca.
-Nie trzeba! Szybko! - Cholera... Wybiegłem z pokoju i drewnianymi schodami zbiegłem na dół, kierując się do kuchni. Otworzyłem szafkę i złapałem w niej za rączkę walizeczki z potrzebnymi narzędziami. Wróciłem do pokoju i spojrzałem na Billa. Zaczął już lekko drżeć z bólu. Wziąłem go na ręce i muszę przyznać, że waży on chyba tyle co piórko i położyłem go na łóżku.
-Trzymaj się zaraz Ci to wyjmę... - martwiła mnie utrata krwi. Tracił jej sporą ilość, a ja nie mogłem zabrać go do szpitala, bo wezwą gliny... Szlag by to! Wyjąłem z walizki skalpel i zanurzyłem go w jego ranie. Bill zaczął krzyczeć na całe gardło z bólu i rzucać się po łóżku całkowicie uniemożliwiając mi moją robotę. Złapałem go za ręce i starałem się unieruchomić. Z jego oczu ciągle płynęły łzy, a ja doskonale widziałem, że z bólu prawie mdleje.
-T-Tom nie wytrzymam tego! Za bardzo boli! Mam dość! To gorsze od śmierci! -zamknął oczy i  teraz rozpłakał się na dobre, a we mnie się aż zagotowało. Ma żyć! Jeszcze nie pokazałem mu tego co miałem w planach.
-Weź się w garść! Chcesz doprowadzić matkę do załamania! - Wiedziałem w jakie punkty muszę uderzyć. - Nie wiesz jeszcze o tylu rzeczach!  Nie masz bladego pojęcia o seksie,  książkach i walce! Chcesz umrzeć nigdy tego nie poznając?! Bill! Otwórz oczy! - musiałem coś wymyślić nie? No dobra z tą śmiercią trochę przegiąłem pałę, ale to było jedyne co wpadło mi w tym momencie do głowy. Billowi ciągle powoli wypływały zza powiek łzy, lecz w końcu otworzył oczy.
-No, grzeczny chłopiec. Jestem z Ciebie dumny - uśmiechnąłem się i znowu wsunąłem w jego ranę skalpel, a on zacisnął mocno dłonie na pościeli. Krzyknął, lecz tym razem nie rzucał się już na łóżku i pozwolił mi robić swoje. Po zrobieniu odpowiedniego nacięcia wziąłem szczypce i wyjąłem z rany kulę. Odłożyłem ją na bok, na wcześniej przygotowany talerzyk z wodą, która od razu po zanurzeniu w niej kuli zmieniła barwę na czerwoną. Zauważyłem, że Bill odpłynął. Przemyłem mu ranę wacikiem zamoczonym w wodzie utlenionej, a następnie zszyłem ranę. Obandażowałem mu ramię i pozbierałem swoje rzeczy. Opuściłem na chwilę pokój kierując się do łazienki. Wróciłem z plastikową miseczką wypełnioną czystą wodą i wziąłem gazik. Usiadłem przy Billu i przemywałem gazikiem jego czoło by zbić temperaturę. Przy takim bólu była ona normalna. Miał płytki i spokojny oddech. Sięgnąłem po swój telefon i zadzwoniłem do Alexa, bo potrzebowałem jakiś środków znieczulających. Nie ukrywajmy, Bill to nie ja i na pewno nie wytrzyma tego bólu, który będzie mu towarzyszył przy przebudzeniu. Rozłączyłem się z Alexem i wszedłem do garderoby. Złapałem bokserki, które naciągnąłem na swój zgrabny tyłek i ostatni raz przed wyjściem z pokoju spojrzałem na śpiącego Billa. Po kilku minutach przyjechał Alex. Wpuściłem go do środka i poszliśmy do salonu.
-To środki o które prosiłeś... - zmierzył mnie wzrokiem - Ale po co Ci one?
-Postrzelili Billa, jak poszedł do auta po torbę - usiadłem na skórzanej, czarnej kanapie i spojrzałem na przyjaciela opierając łokcie na kolanach, a brodę o splecione razem dłonie.
-A-Ale jak to?! Na Twoim terenie?! 
-Właśnie... Coś mi tu nie gra... - spojrzałem przed siebie swoim lodowatym spojrzeniem, które nie jednego mogło zamienić w bryłę lodową, a moje brwi niemal stykały się ze sobą na środku mojego czoła.
-G-Godfather... Czy to oznacza... - zapytał niepewnie i opadł na kanapę obok mnie mierząc mnie wzrokiem.
-Tak Alex, to będzie wojna... Wojna w której wygramy my!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz